Jedno nudne słowo, za którym kryją się arcyciekawe rzeczy
Dzisiejszy wpis sponsoruje literka "A".
Anamorfoza, bo do tegoż słowa odnosi się powyższy tytuł, pojawiła się na KWP już kilka lat temu, wzbudzając ku mojemu zaskoczeniu niczym nieskrępowany entuzjazm czytelników. Początkowo zainteresowanie tłumaczyłem sobie mocno clickbaitowym tytułem (takie uwielbiam najbardziej), ale pomimo dość nachalnego zachęcenia do odwiedzenia wspomnianego wpisu, mając ponad pięciokrotnie mniej stałych czytelników niż obecnie, zauważyłem, że i tak zdecydowali się go udostępnić ponad 200 razy. Jak będzie tym razem? I co to właściwie jest ta anamorfoza?
Anamorfozę w dużym skrócie można zdefiniować jako celową deformację obrazu, którego prawdziwe oblicze dostrzeżemy dopiero w jego odbiciu na powierzchni odpowiednio wypukłej bądź wklęsłej albo też patrząc pod odpowiednim kątem.
Technika ta, jak pisałem w 2014 roku, powstała już w późnym renesansie, ale nawet w czasach dzisiejszych jej popularność zdaje się nie tylko nie słabnąć, co nawet rosnąć. Oczywiście, podczas gdy kilkaset lat temu do stworzenia dzieł podobnych do tych prezentowanych poniżej wymagana była niesamowita wyobraźnia, tak teraz artyści ułatwiają sobie proces twórczy użyciem komputera i odpowiedniego oprogramowania. Nie zmienia to jednak faktu, że zerkając na gotową pracę, mimowolnie opadnie Wam szczęka.
Przy tworzeniu uwiecznionych na zdjęciach prac londyńczyk Jonty Hurwitz posiłkował się właśnie komputerem - oczywiście jedynie na etapie projektowania. Trudno jednak oczekiwać, by dorównywał wyobraźnią Da Vinciemu, któremu przypisuje się stworzenie pierwszego dzieła z użyciem opisywanej techniki. Hurwitz zasługuje jednak na nasze uznanie, gdyż zaprojektowanie takich dzieł jest niczym w porównaniu z pieczołowitym ich uformowaniem, wyrzeźbieniem i pomalowaniem przy pomocy pary rąk i kilku narzędzi. Efekt, jak widzicie, rozkłada na łopatki.