Po co nam były dodatkowe materiały na DVD i Blu-Rayach? Wystarczy posłuchać tego złota
Ben Affleck jest zajebisty.
Zaskakujące jak bardzo zmieniło się postrzeganie Bena Afflecka na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wcześniej uważany za jednego z najsłabszych amerykańskich aktorów, zdecydowanie odstającego poziomem od swojego wieloletniego przyjaciela Matta Damona (razem z którym, nawiasem mówiąc, otrzymał Oscara) mniej więcej od 2010 roku ciągle pnie się w górę, dorzuciwszy do swojej kolekcji m.in. drugiego Złotego Rycerza. Owszem, Affleck sprawdza się zdecydowanie lepiej jako facet za, a nie przed kamerą, ale i warsztat aktorski w ostatnim czasie zdecydowanie wzbogacił. Osobiście zresztą uważam, że Ben był zajebisty już 20 lat temu. I zaraz Wam to udowodnię.
Niektórych oczywiście przekonywać już nie muszę (udało mi się to dokładnie 12 miesięcy temu), jednak tym, których nie porwała scenariuszowa wolta w "Buntowniku z wyboru", mam do pokazania inną ciekawostkę. Ciekawostkę, która przez niemal 17 lat pozostała niedostrzeżona (a w tym wypadku niedosłyszana) na płycie DVD ze spektakularnym "Armageddonem". Albo, operując nomenklaturą Afflecka, spektakularnie głupim filmem Michaela Baya.
Gdyby zrobić statystykę odsłuchań komentarzy reżysera czy aktorów uwzględnianych na wydaniach kolekcjonerskich poszczególnych filmów, okazałoby się, że zdecydowana większość nigdy nie zostaje wysłuchana. Przypadek "Armageddonu" zdaje się sugerować, że płyty z filmem albo nie kupił nikt, albo nikt nie miał zamiaru słuchać wypowiedzi bożyszcza, spodziewając się tradycyjnego bełkotu, nie dodającego zbyt wiele do samego filmu. No bo jak to możliwe, że dopiero po niemal 20 latach do sieci wypłynęły fragmenty jego wypowiedzi, w których wręcz miażdży produkcję ze swoim udziałem?
O tym, że późniejszy reżyser "Miasta złodziei" czy "Argo" miał zastrzeżenia co do scenariusza "Armageddonu" wiadomo było od samego początku, gdy jeszcze na planie podważał jego rozwiązania czy decyzje bohaterów. Prowadziło to do kilku nieprzyjemnych spięć między nim, a Michaelem Bayem, który to każdą wątpliwość Afflecka kwitował swojskim "Ben, weź się wreszcie kurwa zamknij". Doszło nawet do tego, że aktor przestał być pewny tego, iż kręcone z nim sceny w ogóle znajdą się w gotowym filmie. Producenci nie byli do końca przekonani, czy wątek romantyczny z jego udziałem w ogóle pasuje do filmu katastroficznego, jednak sukces "Titanica" utwierdził ich ostatecznie w przekonaniu, że Afflecka z filmu nie wytną. Ben jednak nie wiedział tego do samego końca, żyjąc na planie ze świadomością, że to wszystko jest bez sensu.
O swoich doświadczeniach na planie Ben mógł jednak opowiedzieć dopiero, gdy machina promocyjna zatrzymała się - wcześniej do milczenia obligował go wszak podpisany kontrakt. Nie obligował go natomiast do mówienia pod dyktando przy nagrywaniu komentarza dla The Criterion Collection, więc dopiero tu skorzystał z możliwości opowiedzenia o swoich wrażeniach z planu zdjęciowego. Należy dodać, że bez ogródek.
Efektem jego szczerości jest jeden z najzabawniejszych monologów, jaki kiedykolwiek nagrano na potrzeby rynku DVD. No bo jak tu się nie zaśmiać, kiedy Affleck już na samym wstępie podważa sens całego filmu dywagując:
Zapytałem Michaela, dlaczego jego zdaniem łatwiej jest nauczyć wiertaczy fachu astronautów, niż astronautów nauczyć wiercenia. Kazał mi zamknąć mordę. I to był koniec tematu.
Chwilę później, widząc na ekranie Bruce'a Willisa krytykującego partaczy z NASA dodaje:
Ci goście potrafią zbudować rakietę kosmiczną, ale nie mają pojęcia, co sprawia, że wiertło działa?
Affleck nie poprzestaje jednak na krytyce rozwiązań fabularnych, nabijając się też m.in. z akcentu Billy'ego Boba Thorntona...
...oraz zamieniając się w małego chłopca, wyszydzając pracę kaskaderów onomatopejami wyrzucanymi z siebie w rytm pokazywanych na ekranie dramatycznych scen. Żeby było śmieszniej, jego komentarz przeplatany jest wtrąceniami Bruce'a Willisa, który, dla przykładu, w chwilę po powyższym opowiada historię o tym, jak podczas kręcenia danej sceny jego kaskader o mało nie pożegnał się z życiem.
Żeby było śmieszniej, Affleck wcale nie wypadł w "Armageddonie" najgorzej, a sama produkcja stała się poniekąd klasykiem, nie tylko kina katastroficznego. Ben ma w swoim CV zdecydowanie gorsze wpisy (patrzę na ciebie, "Gigli"), ale to właśnie współpracę z Michaelem Bayem przy ratowaniu naszej planety wspomina najgorzej. I nie boi się o tym mówić.
Pozostaje mieć nadzieję, że aktor będzie równie wylewny, kiedy na sklepowe półki trafi "Batman v Superman" - tu będzie miał dopiero pole do popisu i udowodnienie, że rozczulający dystans do tego, co robi, nie był tylko jednorazowym wyskokiem. Bycie zajebistym wszak zobowiązuje.
Źródła:
Cracked (tu znajdziecie więcej przykładów)