Kiedy 4 kwietnia 2016 roku telewizja Polsat wyemitowała wczesnym wieczorem "Wilka z Wall Street", w sieci zawrzało. Nie dlatego, że film wyłącznie dla widzów dorosłych wyemitowano w porze sąsiadującej z wieczorynką, ale dlatego, że nie był to film dla dorosłych. Wyciszanie wulgaryzmów (w filmie, gdzie na pierwszy rzut ucha stanowią większość ścieżki dialogowej), wycinanie mocniejszych scen czy cyfrowe rozmazywanie dekoltów to jednak nic, w porównaniu z tym, jak wykastrowano inną, równie głośną (choć nie do końca z tych samych powodów) produkcję. Produkcję, do złagodzonej wersji której reżyser nie chciał się przyznać, podpisując ją ostatecznie innym nazwiskiem.
Sporo osób na pewno wie, że amerykańskie filmy podlegają kontroli Motion Picture Association of America, która każdemu przydziela odpowiednią kategorię wiekową. Jeszcze więcej osób wie, że przez dyktat MPAA obecnie w kinach zdecydowana większość wytworów Fabryki Snów oznaczana jest kategorią PG-13 (za zgodą rodziców od 13 roku życia), tak aby odpowiednio skrojone ruchome obrazy mogły trafić do jak najszerszego grona widzów. Wielu z Was kojarzy też pewnie kategorię R, najczęściej przyznawaną horrorom (albo komediom o pierdzeniu i waleniu konia), a sprowadzającą się do narzucenia nastolatkom poniżej 17 roku życia obowiązku zabierania do kina rodziców. Nie wiem jednak, ile osób zdaje sobie sprawę z istnienia kategorii NC-17 (film przeznaczony jednie dla osób powyżej 17 roku życia, bez wyjątków), będącą dla danej produkcji praktycznie wyrokiem śmierci. Żadne bowiem studio nie decyduje się pompować pieniędzy w coś, co zobaczy może garstka osób. Żadne, za wyjątkiem jednego.
Był rok 1995, gdy na ekrany niemal wszystkich liczących się w USA kin po raz pierwszy (i jedyny) w historii zdecydowano się wypuścić obraz naznaczony piętnem kategorii NC-17. Kosztujące 45 milionów dolarów spełnienie marzeń o gołych cyckach w każdej scenie praktycznie nie potrzebowało reklamy, gdyż już na etapie kręcenia zdjęć wzbudzało olbrzymie zainteresowanie kontrowersyjną zawartością. "Showgirls" Paula Verhoevena, tego od nakręconego trzy lata wcześniej "Nagiego instynktu" (o "Pamięci Absolutnej", "RoboCopie", a także nakręconych dwa lata później genialnych "Żołnierzach kosmosu" nie wspomnę), miał być hitem.
Każdy chciał to zobaczyć, jednak dystrybutor uparł się, żeby paradującą przez prawie 15% filmu całkowicie nagą Elizabeth Berkley zobaczyli faktycznie wyłącznie dorośli. United Artists wysłało więc kilkuset swoich przedstawicieli do kin w całej Ameryce, by pilnowali, aby nieletni nie przekradali się do sal kinowych z innych pokazów, przypieczętowując już na starcie finansową klęskę erotycznego dramatu. "Showgirls" zostało dodatkowo zmiażdżone przez krytykę (do dziś uznawany jest za jeden z najgorszych filmów w dziejach kina), więc siłą rzeczy nie mógł się zwrócić. I nie zrobił tego, przynajmniej do momentu premiery na kasetach wideo, kiedy okazało się, że są ludzie, którzy mają ochotę na lawinę żenady zakrapianą łagodną pornografią. Ponad 100 milionów dolarów wpływów z samych tylko wypożyczeń sprawiło, że antydziełu Verhoevena przypięto nawet łatkę bestsellera rynku wideo, a z czasem nawet filmu kultowego. W zaiste wąskich jednak kręgach.
Wyobraźcie sobie teraz, że żyjecie w pruderyjnej Ameryce, gdzie w odpowiednim wieku niemal każdy może posiadać broń, przemoc jest na porządku dziennym (właściwie tylko to serwuje telewizja), ale do wybuchu wojny domowej dochodzi dopiero, gdy na ekranie przez moment pojawia się sutek Janet Jackson w finale rozgrywek tamtejszej odmiany futbolu. Jak w takim kraju pokazać "Showgirls" w otwartym paśmie? Odpowiedź i ratunek, jak już zdradziłem we wstępie, telewizyjni włodarze znaleźli błyskawicznie. I po kosztach.
Jak się okazuje, zakupiony od Amerykanów przez Polsat złagodzony "Wilk z Wall Street" przy tym, co prawdopodobnie ci sami ludzie zrobili z "Showgirls", wygląda jak twarda pornografia. Jeśli pamiętacie wpis na KWP o cenzurze, jakiej poddawane są zachodnie produkcje w Iranie, to już wiecie, w jaki sposób pozbyto się zarówno piersi, jak i zdecydowanie bardziej intymnych zakamarków kobiecego ciała. Firma, która otrzymała zlecenie na usunięcie z reżyserskiego "popisu" Verhoevena jedynej rzeczy, dla której ludzi skłonni byli go oglądać, do dyspozycji miała prawdopodobnie jedynie rezydujący w każdym systemie Windows program Paint. I właśnie nim, jak się przypuszcza, jej pracownicy zdecydowali się kadr po kadrze domalowywać brakujące części garderoby rozebranym striptizerkom, fundując wszystkim najbardziej kuriozalną produkcję w dziejach telewizji.
Nie wiem czy załączone do wpisu gify i fragmenty wymagają dodatkowego komentarza - wystarczy spojrzeć na nieudolne próby ponownego przyodziania w "cyfrowe" fatałaszki roznegliżowanych aktorek oraz to, jak te fatałaszki pływają, często nie nadążając za szybkimi i gibkimi dziewojami. Na uwagę zasługuje też ocenzurowanie dialogów, które zdubbingowane w rzucający się w ucho sposób czynią z tej nierozebranej humoreski komedię wybitną. Komedię, z którą nie mogą się równać nawet inne produkcje, ze sztucznie zmienionymi dialogami. Im MS Painta na szczęście oszczędzono.
A wiecie, co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Otóż na stronie filmu w polskiej Wikipedii widnieje informacja, że nad Wisłą "Showgirls" wyemitował jedynie wspomniany we wstępie Polsat właśnie. Z tym, że w wersji niekomediowej.