"Ewolucja planety małp", czyli kręcenie prequeli ma sens. I to spory
Nigdy nie lubiłem tej serii, chociaż końcowa wolta pierwszej części trwale zapisała się w mojej pamięci. Kiedy jeszcze na każdy kolejny film Tima Burtona czekałem przebierając nogami, pomyślałem, że może tym razem przekonam się do małp gadających ludzkim głosem. Niestety - to co zaprezentował w 2001 roku kultowy wówczas reżyser zasługiwało jedynie na okrzyki podobne do tych, które postać grana przez Charltona Hestona wydała na widok Statuy Wolności. Dokładnie dekadę później na ekranach kin pojawiła się "Geneza planety małp" - prequel, który sprawił, że małpom postanowiłem dać trzecią i ostatnią szansę. I tym razem był to strzał w dziesiątkę. Czy jego kontynuacja była w stanie mu dorównać?

Główni bohaterowie - jak ich nie kochać?
Widzowie, którzy wybrali się na przedpremierowe pokazy "Ewolucji planety małp" chóralnie okrzyknęli film Matta Reevesa arcydziełem. Nie do końca podzielam tak wielki ich entuzjazm, chociaż trzeba przyznać, że reżyser "Cloverfield" stanął na wysokości zadania i nakręcił zgrabną kontynuację, która działa głównie dzięki zasługującemu na Oscara Andy'emu Serkisowi, sprytnie ukrytemu za generowaną w komputerach charakteryzacją. Jego Caesar to postać z krwi i kości i chyba najbardziej ludzki charakter w pełnej człekokształtnych istot produkcji.
To zdumiewające, jak bardzo można utożsamiać się i kibicować pokrytemu sierścią bohaterowi. Serkis swoją mimiką, gestami i ruchami wykrzesał z przywódcy zamieszkującego lasy otaczające San Francisco stada absolutnie wszystko. Kiedy Caesar jest czułym ojcem, w kinowej sali czuć narastające rozczulenie. Kiedy pełni rolę samca alfa, publiczność wierzy w jego autorytet. Kiedy okazuje gniew, naprawdę można się go bać. Ze wszystkich postaci kreowanych na przestrzeni lat przez Andy'ego to właśnie główny bohater małpich prequeli zasługuje na największe brawa.

W przeciwieństwie do drugiej części "300", tutaj konie był prawdziwe.
Podczas gdy w "Genezie..." głównymi bohaterami byli ludzie, a małpy stanowiły mocny drugi plan, to już w "Ewolucji..." proporcje diametralnie się odwróciły. Przez większą część filmu na ekranie oglądamy tylko generowane w komputerach zwierzęta, które z każdą upływającą minutą coraz bardziej upodabniają się do homo sapiens sapiens. Ludzie są tutaj tylko na doczepkę - sprowadzeni zostali do niezawadzającego pretekstu, który staje się zarzewiem konfliktu pomiędzy samymi małpami. I chociaż aktorzy nieprzebrani w kostiumy do performance capture robią co mogą, aby wzbudzić nasze emocje, udaje się to jednak tylko małpom. Te zostały pokazane tak dobrze, że nawet kiedy odzywają się niemal bezbłędną gramatycznie angielszczyzną w kinie nie słychać śmiechu, a wyczuć można nawet coś na miarę podziwu.
"Ewolucja planety małp" nie jest typowym letnim blockbusterem. Za wyjątkiem widowiskowej końcówki nie ma tu wielu scen akcji. Nie ma też lekkich, ubarwionych zabawnymi wtrętami dialogów i postaci komicznych. Film jest dość gęsty, momentami mroczny, a niemal nieustannie padający deszcz dodatkowo buduje ponury klimat znakomicie namalowanej, postapokaliptycznej Ameryki (nawiasem mówiąc, osoba odpowiedzialna za koncept scenografii musiała mieć do czynienia z grą "The Last of Us" - podobieństwa biją po oczach z siłą bokserskiego sierpowego). Może właśnie dlatego gadające zwierzęta nie prowokują do sarkastycznego komentowania zgromadzonych w sali widzów. Z drugiej strony, dołująca atmosfera sprawia, że film miejscami wydaje się dłużyć. Nie sposób było jednak pokazać powoli eskalującego konfliktu inaczej.

Okazuje się, że nawet małpa potrafi zabijać spojrzeniem.
Film Matta Reevesa to wspaniałe science-fiction w starym dobrym stylu. Z wyczuciem opowiedziana, nad wyraz inteligentna historia, która ustrzegła się zgrzytów jakże często psujących odbiór innych produkcji wpisujących się w ten sam gatunek. I może nie jest to dzieło, na które widz ma ochotę udać się ponownie zaraz po wyjściu z pierwszego seansu, tak jednak przy kolejnych podejściach już w domowym zaciszu będzie nie mniej usatysfakcjonowany, niż po zostawieniu 25 złotych w kinowej kasie.