No i przyszła ta jesień. Nie złota polska, tylko słota w tej najpodlejszej i najbrutalniejszej postaci. Z nieba siąpi (w najlepszym wypadku) deszcz, twarze chłoszczą porywy huraganowego wiatru, a poranne przymrozki przypominają nam, że w najbliższych tygodniach może być tylko gorzej. Jak się jednak okazuje, gwarantowaną niemal depresję łatwo można zdusić w zarodku odrobiną uśmiechu, a ten na twarz przywrócić może już pierwiastek ludzkiej kreatywności. Efekty jej działania zaatakować nas mogą w najmniej spodziewanym momencie, kiedy w slalomie pomiędzy kałużami nagle natrafimy na coś, czego jeszcze przed kilkoma kroplami dżdżu wcale tam nie było.
Południowokoreański Seul to miasto na co dzień bardzo barwne i żywiołowe. Jednak każdego roku przez około trzy tygodnie zaczyna przypominać swoją północnokoreańską siostrę o dźwięcznym imieniu Pjongjang, kiedy sezon monsunowy zaczyna dokuczać mieszkańcom niczym nieco łagodniejsza odmiana ustroju totalitarnego. Jednak w tym roku, by nieco ożywić szarą i nieustannie podlewaną deszcze metropolię, grupa artystów połączyła swoje siły realizując projekt, który z powodzeniem można by zaszczepić nad Wisłą.
Przy użyciu farb (pigmentów) hydrochromicznych Koreańczycy postanowili przygotować kilka streetartowych niespodzianek, które niczego niespodziewającym się pieszym ujawnią się w momencie, gdy ulice zostaną skąpane w deszczu. Działanie wspomnianego rodzaju farby zaiste przypomina magiczną sztuczkę - kolory ujawnią się wszak dopiero po zmoczeniu, pozostając niewidoczne przez suchą część roku. Tym sposobem na szarych ulicach w czasie monsunu zaczną materializować się różnobarwne zwierzęta w jaskrawoniebieskich rzekach. Prezentowane tu wizualizacje rzucają nieco światła na to, jak całość będzie wyglądać wraz z nadejściem pory deszczowej. Kiedy do tego dojdzie, postaram się uzupełnić wpis o adekwatne zdjęcia z "miejsca popełnienia przestępstwa". Oczywiście o ile faktycznie zostaną przez Koreańczyków odnalezione.
Niektórzy z Was pewnie skojarzą powyższy projekt z podobnym użyciem impregnatu hydrofobowego, które w ubiegłym roku odbiło się sporym echem w internecie za sprawą artysty z amerykańskiego Seattle. Peregrine Church, bo o nim mowa, przemierzył swoje miasto wzdłuż i wszerz, tam gdzie się dało odrysowując za pomocą szablonów i wspomnianego impregnatu zabawne, mniej lub bardziej motywacyjne hasełka, które również ujawniają się dopiero po zmoczeniu. W przeciwieństwie jednak do farby hydrochromicznej, która z przezroczystej zmienia się na nieprzezroczystą pod wpływem działania cieczy, impregnat hydrofobowy zwyczajnie odpycha wodę, przykryte nim miejsca pozostawiając całkowicie suche. Efekt "wow" jest jednak tak samo mocny, jak w przypadku dzieł jego skośnookich kolegów po fachu. Sami zobaczcie.