10 filmów, od których nie możesz się oderwać, gdy lecą w telewizji
Ale kto w tych czasach jeszcze ogląda telewizję?
Co tu dużo mówić - wszyscy mamy na sumieniu to samo wykroczenie. Chociaż z półki w eksponowanym miejscu uśmiechają się do nas płyty DVD czy Blu-ray, wchodzące w skład stale powiększanej z roku na rok i za niemałe pieniądze kolekcji ulubionych filmów, te oglądamy dopiero wówczas, kiedy podczas skakania po kanałach przypadkiem natrafimy na jeden z nich. I pomimo faktu, że za każdym razem obiecujemy sobie, iż obejrzymy tylko krótki fragment, zanim pod innym numerem na pilocie rozpocznie się "coś nowszego/lepszego", ostatecznie o tym "czymś" zapominamy, przykuci do ekranu przez produkcję, którą przecież możemy obejrzeć w każdej chwili.
W minionym tygodniu sytuacja z powyższego akapitu powtórzyła się w moim przypadku aż trzykrotnie, w związku z czym zdecydowałem się przygotować subiektywną listę filmów, od których po prostu nie mogę się oderwać, kiedy emituje je któryś z kanałów telewizyjnych. Mają w sobie jakąś magię, ten nieuchwytny element, który odróżnia je od innych, często nawet bardziej docenianych i nagradzanych produkcji. Coś, co sprawia, że siedząc na kanapie w salonie czujemy się jednocześnie oczarowani i bezpieczni. Wracamy na znajome terytorium, z którego nigdy nie chcieliśmy opuszczać. Wsiąkamy. Toniemy. Przepadamy. Aż do napisów końcowych.
Powrót do przyszłości
Genialna mieszanka kina przygodowego, komedii i science-fiction, podana w tak lekki sposób, ale zarazem inteligentny sposób, że człowiek nie zwraca uwagi na paradoksy typowe dla produkcji o podróżach w czasie, tylko chłonie każdą scenę, jakby oglądał ją pierwszy raz. Duża w tym zasługa po prostu genialnych postaci, zwłaszcza głównych bohaterów (i pomyśleć, że Marty'ego miał grać kto inny), ale też kapitalnego drugiego planu z najzabawniejszym antagonistą jakiego widziało kino. Gdyby nie Biff, "Powrót do przyszłości" straciłby połowę swojej zajebistości.
Najlepsza scena: Trudno wybrać jedną, gdyż jest to kopalnia kultowych sekwencji, ale moje serce zawsze bije najbardziej w momencie kulminacyjnym i wyścigu z piorunem. To jest dramaturgia przez duże D.
Matrix
Nie zapomnę tego uczucia po wyjściu z kina z pierwszego "Matrixa" - to irracjonalne uczucie, że ze światem nie jest wszystko w porządku, ta nieodparta chęć dotknięcia karku w poszukiwaniu slotów na przewody podłączane przez kontrolujące ludzkość maszyny. Z perspektywy czasu wydaje się to naiwne, ale mimo upływu lat film Wachowskich ciągle ogląda się z wypiekami na twarzy. Proste do pojęcia, ale intrygujące wtręty filozoficzne, dynamiczne tempo i zapierające dech w piersi efekty specjalne, które zrewolucjonizowały kino. I, żeby było ciekawiej, każdy seans to odkrywanie czegoś nowego, o czym pisałem tu dość niedawno.
Najlepsza scena: Może ograna i sparodiowana tysiące razy, ale przełomowa i ciągle emocjonująca sekwencja omijania kul na dachu drapacza chmur. Wciska w fotel, nieustannie.
Forrest Gump
Trzeba nie mieć serca (i rozumu) żeby nie polubić poczciwego, ale skrywającego niekończące się pokłady geniuszu półgłówka, noszącego imię na cześć jednego z założycieli Ku Klux Klanu. Niemal każda z jego przygód to jednocześnie wyciskacz łez, ale też opowieść ku pokrzepieniu naszych mięśni pompujących krew. "Forrest Gump" ma tyle niezapomnianych momentów, że z powodzeniem mógłby nimi obdarować kilka, a nawet kilkanaście filmów, ale nawet bez nich wciąż pozostałby dziełem genialnym. To jeden z takich filmów, przy których nie zadrży mi ręka na chęć opisania go mianem "arcydzieła".
Najlepsza scena: Forrest biegnący przez Amerykę i nieoczekiwana decyzja o zakończeniu joggingu w miejscu będącym środkiem niczego. "Trochę się zmęczyłem. Chyba już pójdę do domu". Klasyka.
Skazani na Shawshank
W dniu premiery niemal zignorowany, na rozdaniu Oscarów całkiem pominięty (chociaż nominowany w aż 7 kategoriach, przegrał sromotnie batalię z "Forrestem Gumpem", zasługując przynajmniej na taką samą ilość statuetek), ale z czasem uzyskał taką popularność, że obecnie internet uznaje go za najlepszy film w dziejach kina (nr 1 w rankingu TOP250 IMDb.com). Wirtuoz na stołku reżyserskim, genialna obsada, wzruszająca i trzymająca do końca w napięciu historia, składająca się z kilku(nastu) niezapomnianych epizodów, bezbłędnie przechodzących jeden w drugi - to czynniki, które umożliwiają wejście w film w niemal każdym momencie i uniemożliwiają odejście od telewizora do samego końca.
Najlepsza scena: Andy ucieka z celi, wreszcie wychodzi poza mury Shawshank i staje po kolana w wodzie z rozłożonymi rękami ciesząc się każdą kroplą deszczu. Odrodzenie.
Pulp Fiction
Uzasadnianie dlaczego od "Pulp Fiction" trudno się oderwać mija się z celem - to po prostu dzieło kultowe na tylu płaszczyznach, że niemal niemożliwością jest wskazanie jednego czynnika, który nie pozwala odejść od ekranu. Niemal, gdyż ponad wszystko wybijają się dialogi - niby pieprzenie o niczym, ale nikt tak jak Tarantino nie potrafi poprowadzić rozmowy o głupotach, by zajmowała widza niczym wciskająca w fotel scena akcji. A biorąc pod uwagę, że w polskiej telewizji laureata Złotej Palmy z 1994 roku możemy oglądać w tłumaczeniu niesamowitej Elżbiety Gałązki-Salomon, przyjemność obcowania z Marcellusem (tak, wiem), Julesem, Vincentem i Butchem jest po stokroć większa.
Najlepsza scena: Monolog Christophera Walkena wręczającego małemu Butchowi zegarek. Mistrzostwo świata.
Indiana Jones i Ostatnia Krucjata
Zapytacie czemu nie "Poszukiwacze zaginionej Arki", więc już spieszę z odpowiedzią. Długo zastanawiałem się, którą część "Indiany Jonesa" umieścić w zestawieniu, gdyż nieważne która jest emitowana w telewizji (z pominięciem czwórki), zawsze mam problem ze zmianą kanału. Ostatecznie padło na część trzecią, która jest kwintesencją kina nowej przygody, z najlepszą wisienką na torcie, jaka istnieje - Seanem Connerym. Ojciec Indiany tak znakomicie dopełnia postać awanturniczego archeologa, iż żałuję, że pojawił się dopiero na zakończenie trylogii.
Najlepsza scena: Henry Jones Senior "zestrzeliwuje" samolot mewami, po tym, gdy jego syn ma problemy, by dokonać tego samego kulami pistoletu.
Park Jurajski
Trudno uwierzyć, że pomimo ponad 20 lat na karku "Park Jurajski" wciąż wygląda tak, jakby jego premiera miała miejsce w ostatnie wakacje. Gdyby tylko cyfrowo wymienić sprzęt komputerowy, jakim posługują się w niektórych momentach bohaterowie, całość byłaby nie do odróżnienia od tego, co najlepsze ma do zaoferowania współczesne kino przygodowe. Co ja piszę - nawet pomimo tego, pierwsze spotkanie z dinozaurami Spielberga nie ma sobie równych. Film, który do kultury popularnej siłą tornada wrzucił dinozaury wciąż zachwyca wykonaniem, dramaturgią, ścieżką dźwiękową (!) i frajdą, która aż bije z ekranu. Każdy seans, jest jak osobna wycieczka do najlepszego parku rozrywki, jaki tylko można sobie wymarzyć.
Najlepsza scena: Pierwsze spotkanie z tyranozaurem - począwszy od falowania wody w szklance (geniusz, po prostu geniusz to wymyślił), aż do wielkiego wejścia, które po dziś dzień wgniata w fotel.
Gwiezdne wrota
Nie, nie "...wojny" tylko "...wrota" właśnie są filmem, od którego nie sposób się oderwać, kiedy już trafię na niego podczas surfowania po kanałach. Może to wina opatrzenia marki stworzonej przez Lucasa, a może po prostu fakt, że pomimo podobnie galaktycznego zasięgu, to film Emmericha znajduje się bliżej Ziemi i po prostu jest mi (nam?) bliższy. I jak tu nie zakochać się w wizji reżysera, który podjął chwytliwy temat związku piramid egipskich i obcych cywilizacji? Jak nie polubić nieporadnego naukowca (Spader) i niepoprawnego służbisty (Russell) próbujących ratować planetę przed zniszczeniem? Takich fantazji po prostu nie da się nie oglądać.
Najlepsza scena: Pierwsza aktywacja gwiezdnych wrót. Ich widok zachwyca nie tylko filmowe postaci, ale i widzom prosto w twarzy wręcz krzyczy - chodźcie, czegoś takiego jeszcze nie widzieliście.
Kiler
Nie kultowe filmy Barei, które wszystkim już się opatrzyły (chociaż nadawane z taką częstotliwością w telewizji, że oderwać się nie sposób, gdyż często lecą na wielu kanałach jednocześnie), ale właśnie najzabawniejsza polska komedia kryminalna w reżyserii Juliusza Machulskiego jest jedynym w swoim rodzaju magnesem na widzów. Rozgrywająca się współcześnie, w latach rozkwitu tego szczególnego polskiego kapitalizmu zbudowanego na gangsterce, z popisowymi rolami Pazury, Stuhra, Rewińskiego, a nawet Kożuchowskiej, która wówczas zapowiadała się na przyzwoitą aktorkę oraz dialogami, które mogę recytować z pamięci wybudzony z głębokiego snu. "Kiler" to taka pamiątka po latach 90. - kiedy większość z nas przeżywała swoje dzieciństwo. A do niego myślami wracamy przecież nieustannie, prawda?
Najlepsza scena: Trudno wybrać jedną, ale moim faworytem jest pompa paliwowa. Wspaniałe tło muzyczne Elektrycznych Gitar i jeszcze wspanialsze kompetencje służb mundurowych. Absurd bije po oczach, a przepona nie przestaje się trząść.
Wysyp żywych trupów
Nikt, począwszy od reżysera, przez obsadę i resztę ekipy, na widzach skończywszy nie przypuszczał, że przygody Shauna w opanowanym przez zombie miasteczku tak szybko zyskają łatkę filmu kultowego, o którym mówić się będzie nawet 10 lat po jego premierze. Ale kiedy zamiast do kosza w supermarketach film trafił na ekrany kin całego świata, było pewne, że ten przezabawny i diabelnie inteligentny hołd dla horrorów musi zapisać się w historii kina wielkimi literami. Ilość smaczków, jakie Edgar Wright zmieścił w 109 minutach gwarantuje, że każdy kolejny seans jest odkrywaniem filmu na nowo. "Wysyp żywych trupów" był powiewem świeżego powietrza, który na przestrzeni lat zamienił się w prawdziwy huragan, czyniąc z jego twórcy postać zaiste kultową.
Najlepsza scena: Wszystkie, w których przygrywa muzyka zespołu Queen, ale zdecydowanie najlepsza to ta, w której przygrywa ich najbardziej optymistyczny kawałek - "Don't stop me now". Majstersztyk.
PS: Jeśli macie inne propozycje, podzielcie się nimi w komentarzach. Albo nie. Jak wolicie.