Kolejny dowód na to, że warto oglądać nawet kiepskie filmy...
...a potem zmieniać o nich zdanie.
"W każdym, choćby najpodlejszym filmie, może zdarzyć się jedna scena, jeden fragment dialogu, jedno ujęcie, dla którego warto obejrzeć cały film" zwykł mawiać Zygmunt Kałużyński, o czym dowiedziałem się jakiś rok temu za sprawą Tomasza Raczka. Było to przy okazji odnalezienia w filmowym kadrze dość siermiężnej hollywoodzkiej produkcji zaginionego przez prawie 90 lat obrazu. Przytoczone słowa wróciły do mnie ze zdwojoną siłą całkiem niedawno, kiedy jedna z czytelniczek KWP zwróciła moją uwagę na inne obrazy - tym razem sprytnie "ukryte" w jednym z najgorszych filmów animowanych, jakie widziałem w ostatnim czasie. Produkcji, którą reszta świata, a przynajmniej najmłodsza jej część, jednogłośnie pokochała.
Jeśli ktoś jeszcze nie domyśla się, o jakiej animacji piszę, niech przypomni sobie kompromitujący fragment oscarowej gali sprzed dwóch lat, kiedy John Travolta zapowiadał wykonawczynię najbardziej irytującej (i, nawiasem mówiąc, nagrodzonej statuetką) piosenki, kompletnie przekręcając jej nazwisko. Ale nie o muzyce miał być niniejszy wpis, chociaż scena z "Krainy lodu", w której spostrzegawcza czytelniczka wychwyciła doskonale zakamuflowane (bo widoczne gołym okiem) dzieła malarskie, również jest wyraźnie nacechowana musicalowo.
Sekwencja o której mowa jest ilustracją utworu "First Time in Forever" ("Pierwszy raz jak sięga pamięć"). Na ekranie śledzimy pałętającą się po zamku w Arendelle Annę, która wyśpiewuje swoje marzenia o prawdziwej miłości, przy okazji niejako wcielając się w bohaterki wiszących na ścianach obrazów. Obrazów, jak się okazuje, prawdziwych, jednak na potrzeby filmu animowanego nieco zmienionych, po to, by pasowały do stylu w jakim namalowano (a raczej wygenerowano komputerowo) "Krainę lodu".
Jakie znane i mniej znane dzieła poniekąd sparodiowano? Co prawda na ścianach komnaty wisi ich kilkanaście (albo i kilkadziesiąt), jednak najłatwiej identyfikowalne to te, przy których bohaterka zatrzymuje się na dłużej. Oto one.
PS: Po zgłębieniu powyższych ciekawostek, „Frozen” nie wydaje mi się już tak do końca kiepski. Czas na powtórny seans.