Bardzo chciałem polubić nowy film Guillermo del Toro. Tak jak i inne jego filmy. I tak jak w przypadku tych ostatnich, nie bardzo się to udało.
Recenzja "The Shape of Water"
13 nominacji do Oscara, kultowy reżyser u steru, wielkie oczekiwania podkręcane przez fanboyów meksykańskiego twórcy, intrygujący zwiastun i zjawiskowy plakat promujący - trudno było podejść do "Kształtu wody" bez jakichkolwiek oczekiwań. Coś musiało być w końcu na rzeczy, skoro tego typu produkcja zdobyła uznanie zgryźliwych tetryków z Amerykańskiej Akademii Filmowej. Siedziałem więc bite dwie godziny w Multikinie, zastanawiając się, kiedy to "coś" objawi się spragnionemu widzowi. I co? I gówno.
Jak dotąd myślałem, że najgorszym filmem spośród dziewiątki nominowanych jest "Uciekaj!" Jordana Peele'a. Po ostatnim wieczorze zaczynam mieć jednak wątpliwości, czy sztampowy pseudo-horror wykpiwający rasizm nie jest przypadkiem odrobinę lepszy od hollywoodzkiej adaptacji utworu "Jožin z bažin" Ivana Mládka i Banjo Band. Pamiętacie?
Oglądanie nowego del Toro jest równie zabawne - nie tylko dlatego, że reżyser serwuje nam przedziwną mieszankę gatunkową zabarwioną nawet podobnej klasy utworem tanecznym. Otóż prezentowana na ekranie opowieść ma tyle samo polotu, co historia Józka z bagien na Morawach. Gdzieś na bagnach Amazonii schwytano bowiem dziwnego stwora, którego okoliczni mieszkańcy czcili jak bożka - jak się domyślam, po to by ich nie gryzł, ssał lub dusił. Bohaterskiego w swoim mniemaniu czynu dokonał niejaki Richard Strickland, po czym postanowił przewieźć humanoida do schronu w Baltimore, by wypatroszyli go amerykańscy naukowcy. Pułkownik Strickland nie przewidział jednak, że pracująca w bunkrze samotna i umilająca sobie czas poranną masturbacją sprzątaczka za pomocą kilku jajek uwiedzie potwora z bagien i zechce spędzić z nim resztę życia, dzieląc od czasu do czasu wodne łóżko.
Jožin z bažin The Movie
Tak w dużym skrócie przedstawia się fabuła "Kształtu wody". Sami przyznacie, że nawet jak na filmową baśń, prezentuje się raczej skromnie i mocno niedorzecznie. I chociaż aktorzy dwoją się i troją (najlepsza z obsady o dziwo była jednak Octavia Spencer, która znowu zagrała samą siebie), by całość była dla widza raczej strawna, ja od mniej więcej połowy filmu i rzuconej w przelocie uwadze o prąciu więzionego w bunkrze potwora miałem w głowie już tylko kultową piosenkę z 1978 roku.
Krótko mówiąc, nie rozumiem zachwytów nad "Kształtem wody" i nie zdziwię się, jeśli podzieli los "Gangów Nowego Jorku". Chociaż ten drugi przy "The Shape of Water" zasługuje na każdą ze statuetek, w kategoriach w których ongiś był nominowany. Prawdopodobnie nie będzie tak źle i ta wzruszająca (kogoś) opowieść o inności z zakończeniem rodem ze "Shreka" koniec końców kilka złotych rycerzy zgarnie. Ale uczucie niesmaku na pewno pozostanie ze mną na dłużej.