Nie umiem pisać recenzji. Dlatego nie będę się bawić w wyważone argumentowanie tylko z grubej rury, na gorąco i całkowicie od serca napiszę Wam, dlaczego nowy Mad Max jest po prostu zajebisty. Błagam Was, nie popełnijcie błędu, czekając aż "Na drodze gniewu" pojawi się na Blu-rayu, DVD czy jako torrent. To jest jedyna w swoim rodzaju okazja, by odzyskać wiarę w kino. Kino bezwzględne, absolutne i definitywne. Biegnijcie do kina, zanim zniknie i już nie wróci.
Pięć uciekających żon
Właściwie tu mógłbym zakończyć swoją wyliczankę, gdyby nie fakt, że film Millera nie jest absolutnie seksistowski. A to, że piękne dziewczęta są przyodziane w skąpe ciuszki nie ma najmniejszego znaczenia, oprócz jedynie sensownego - zostały wyrwane z haremu i nie miały czasu na przystanek w garderobie. Tylko z pozoru zniewolone i bezbronne, tak naprawdę zadziorne i potrafiące więcej, niż moglibyśmy przypuszczać. Jedna z nich kończy swój pobyt na ekranie w sposób tak widowiskowy, zaskakujący i szokujący (to co się dzieje z nią później nie sposób nawet opisać słowami), iż pomruk na sali słychać było jeszcze kilkanaście minut po fakcie. U George'a Millera nie ma ozdobników. George Miller nie bierze jeńców.
Upiorny gitarzysta
Takiej postaci kino jeszcze nie widziało. Pełniący rolę swoistego wybijacza rytmu dla oddziałów głównego antagonisty, uzbrojony w narzędzie będące połączeniem gitary elektrycznej i miotacza ognia, w dodatku ślepy, na wpół żywy i przeraźliwie odpychający. Swoją obecnością na ekranie kradnie każdą scenę. Jest wisienką na torcie kompletnego szaleństwa, jakim są wydarzenia przestawione na ekranie. Żeby było ciekawiej, to czym się posługuje to nie efekt specjalny, tylko najprawdziwszy w świecie miotacz ognia przerobiony na gitarę. Każdy puszczony zeń płomień był jak najbardziej namacalny dla aktorów. Wciela się w niego australijski gitarzysta iOTA, całkowicie i bez pamięci oddając się roli.
Nux
Jeden z Trepów Wojny (ang. "War Boy"), fenomenalnie sportretowany przez Nicholasa Houlta. Pamiętacie go pewnie z roli u boku Hugh Granta ("Był sobie chłopiec") albo jednego z "X-Menów", ale po "Mad Maxie" będzie dla Was istniał tylko jako Nux. Jest absolutnie przefenomenalny - zły, mściwy, służalczy, zagubiony, zawiedziony, oddany, honorowy, zaradny - litanie przymiotników może się ciągnąć przez cały ten wpis. Dawno nie było postaci tak niejednoznacznej, tak złej, a z drugiej strony umiejącej sobie zaskarbić sympatię widzów. Naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby Hoult dostał za Nuxa nominację do Oscara. Za sposób w jaki wypowiada "what a lovely day" dostałby ode mnie ze trzy statuetki.
Furiosa
Chociaż tytułowym bohaterem tej wybuchowej ekstrawagancji jest Max, główną bohaterką jest postać grana przez Charlize Theron. Theron, która swoim występem zdetronizowała Sigourney Weaver i jej Ellen Ripley, przejmując tytuł najbardziej kultowej twardzielki wielkiego ekranu. Charlize jest w tej roli jeszcze bardziej niewiarygodnie dobra niż Hoult jako Nux. Oddała jej wszystko, łącznie z włosami, które na potrzeby filmu goliła dwukrotnie. Wystarczy spojrzeć w jej oczy, by dostać nerwowych dreszczy. Chociaż umorusana w smarze, chociaż opylona piaskami pustyni, chociaż oszpecona do granic absurdu, potrafi oddać emocje w sposób taki, że naprawdę wierzymy w tragiczną przeszłość granej przez nią cesarzowej.
Max na drodze gniewu
Gibson ma godnego następce. Max Rockatansky w wykonaniu Hardy'ego to mistrzostwo świata juniorów. Jest taka scena, mniej więcej w połowie filmu, kiedy grany przez niego bohater postanawia oddalić się od grupy, by zemścić się na swoich oprawcach. Nie widzimy co robi. Oglądamy resztę bohaterów, by w pewnym momencie zobaczyć w oddali błysk i usłyszeć odgłos eksplozji. A następnie wyłaniającego się z mgły w akompaniamencie krakania kruków zakrwawionego Maxa, który zmywa z siebie krew przeciwników mlekiem ściągniętym z kobiecych piersi. Ten fragment mówi o granej przez Hardy'ego postaci wszystko. Przez cały film mógłby nie wypowiedzieć nawet słowa, a i tak byśmy go kochali. Za grymas jaki maluje się na jego twarzy.
Miało być pięć? Nie mogę, nie mogę urwać w tym miejscu! Dopiero się rozkręcam!
Ścieżka dźwiękowa
"Na drodze gniewu" to praktycznie heavy-metalowy koncert na kółkach. Muzyka dudni przez cały czas, a pisząc dudni, nie mam na myśli ogłuszających i niedających się wyróżnić dźwięków. Tu każde uderzenie w bęben, każdy gitarowy riff jest osadzony absolutnie perfekcyjnie. Muzyka jest tak dobra, że kiedy na moment cichnie, widz czuje się zagubiony. To ona dyktuje tempo, to ona zwiększa liczbę oktanów wylewających się z ekranu. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że wspomniany wyżej ślepy gitarzysta szarpie struny miotacza ognia dokładnie w tych miejscach, w których soundtrack tego wymaga. Czysta poezja!
Praktyczne efekty
Kiedy Miller pokazał film włodarzom Warner Bros, ci byli tak zachwyceni, że dali mu dodatkowe kilkadziesiąt milionów na doszlifowanie niektórych scen i dokręcenie tej, którą początkowo wycięto ze scenariusza. Wiecie jak często to się zdarza? Nigdy. Miller wykorzystał z przekazanych mu dolarów każdego centa. I nie na efekty tworzone w komputerach (chociaż tych tez jest kilka), tylko na materiały wybuchowe, choreografów, charakteryzatorów, rekwizytorów, pirotechników i kaskaderów. Tutaj każda eksplozja trzęsie kinem, a każdy cios boli tak, jakbyśmy sami dostali w szczękę. Scenografia powala dbałością o szczegóły. Charakteryzacja jest nie do odróżnienia od magii. Tak się robiło filmy kiedyś. Boże, w którym miejscu kino skręciło w ślepą uliczkę, jaką są efekty komputerowe?
Akcja!
Ten film to czysta adrenalina. To co pokazano w zwiastunach to zaledwie namiastka tego, co dostaniemy odwiedzając kino. Od pierwszych właściwie minut do niemal ostatniej coś się dzieje. Praktycznie całą długość widzowie siedzą na krawędzi fotela, czasem z niej spadając, albo dobrowolnie schodząc szukając zgubionej na podłodze szczęki. To niewiarygodne, że w niespełna dwugodzinnym filmie można było upchnąć tyle spektakularnych sekwencji, podczas których ani na moment nie czujemy się zagubieni! Sekwencji, które ani przez moment nie nużą, a kiedy się kończą, zastępowane są przez kolejne, jeszcze donośniejsze. Gwarantuje, że serce będzie Wam walić jak kowadło uderzane młotem.
Samochody
Pojazdy, jakimi poruszają się filmowe postaci powinny mieć swoje miejsce w napisach końcowych obok osób z obsady i ekipy. Każdy jest inny, każdy ma swoją poskładaną z tysięcy innych samochodów duszę. Od motorów, przez czterokołowce, aż po kilkunastokołowe maszyny wojenne. Ryk silników V8, ich diabelska wszechpotęga spowoduje ślinotok u każdego fana motoryzacji. I tylko żal, że większość z nich musi w filmie ulec spektakularnemu zniszczeniu. Na szczęście "Na drodze gniewu" można obejrzeć ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze.
George Miller
W jednej z recenzji Mad Maxa przeczytałem coś takiego: "Gdybym był hollywoodzkim reżyserem, w tej chwili popełniałbym samobójstwo. Konkurs został zakończony. Wszyscy inni przegrali przez to, że nie nakręcili tego filmu. Wszyscy przegrali, bo nakręcili film, który nie był właśnie tym. Zaciśnijcie pętle wokół szyi, utopcie dzieci w rzece i napiszcie listy pożegnalne, ponieważ nie ma sensu już próbować. Albo niczego nie piszcie, bo będę zbyt zajęty oglądaniem tego filmu, by je przeczytać". 70-latek nakręcił film absolutny. Kino totalne. Tego naprawdę nikt przez długie lata nie przebije. To po prostu niemożliwe.