Nie możemy narzekać na brak serwisów streamingowych w Polsce. Po desancie zagranicznych graczy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu miesięcy, platform do oglądania filmów przez internet jest aż nadto. Dlaczego więc Polacy ciągle najchętniej korzystają z cda.pl? I, co więcej, chcą za dostęp do serwisu płacić? Postanowiłem to sprawdzić. Bez zbędnych ceregieli zapakowałem się więc do sekcji filmów premium, którą, z tego co wiem, właściciele CDA tworzą wspólnie z dystrybutorami. Cel był prosty - znaleźć kilka produkcji, których w chwili pisania tego tekstu nie oferuje konkurencja, a które mogą przypaść do gustu czytelnikom KWP. Tym sposobem powstał ranking 10 najciekawszych (i w sumie najlepszych) filmów, dostępnych w kultowym dla Polaków serwisie. Część z nich mogliście już pewnie zobaczyć, ale są tu też takie, których ze świecą szukać na sklepowych półkach, a które legalnie można obejrzeć tylko tu. Nie licząc zatrzęsienia innych produkcji, które na serwery wrzucane są codziennie, często bez konsultacji z samymi twórcami.
Hell or High Water
Duchowy spadkobierca “To nie jest kraj dla starych ludzi”, tzw. czarna lista najlepszych hollywoodzkich scenariuszy, cztery nominacje do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, trzy do Złotych Globów - żadnej większej nagrody niestety nie zdobył, ale spore grono krytyków (i przede wszystkim widzów) uważało, że to właśnie “Aż do piekła” winno było dostać statuetkę za najlepszy film 2016 roku. Trzymający w napięciu neo-western o dwóch braciach, którzy w celu ratowania rodzinnego rancza decydują się na serię napadów na bank nie zapowiadał się na dzieło wybitne, jednak zgrabnie poprowadzona przez reżysera fabuła (to zakończenie!) oraz fantastyczne kreacje aktorskie (z nominowanym do Oscara Jeffem Bridgesem na czele) wyniosły film Davida Mackenziego do pierwszej dziesiątki wybitnych produkcji 2016 roku zdaniem Amerykańskiego Instytutu Filmowego. Takich filmów ze świecą szukać w kinach zalewanych przez wysokobudżetowe szambo. Takie filmy sprawiają, że w widzach wciąż tli się jeszcze nadzieja na lepsze filmowe jutro.
In Bruges
Pierwszy pełnometrażowy film Martina McDonagha, tegorocznego zdobywcy Oscara za najlepszą reżyserię. Jeśli gęsta i momentami mocno surrealistyczna atmosfera “Trzech billboardów za Ebbing, Missouri” przypadła wam do gustu, wyprawa dwóch płatnych morderców do urokliwego belgijskiego miasteczka z pewnością was uwiedzie. Osobiście doceniłem go dopiero po 10 latach od premiery - w 2008 roku seans wypaczył mi nieco polski tytuł (“Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”) oraz zwiastuny, sugerujące nieco inne widowisko, niż to, które ostatecznie przyszło mi oglądać. “In Bruges” to bardzo udane połączenie kryminału, dramatu i komedii, mocno ocierającej o makabreskę. Film, w którym nowo poznana piękna dziewczyna nie jest tym, kim się wydaje, a wciągający wiadra kokainy karzeł, wprowadzony wydawałoby się zupełnie bez powodu, w jednej z ostatnich scen filmu mocno namiesza przeznaczeniem bohaterów. Po prostu będąc. I gdyby nie fakt, że postać grana przez Colina Farrella (nie bez powodu) porównuję Brugię do piekła, po jego seansie z pewnością będziecie chcieli wybrać się tam na zwiedzanie.
Headhunters
O filmie na podstawie powieści Jo Nesbo pisałem już kilka lat temu przy okazji innego rankingu, pozwolicie więc, że przytoczę własny opis jednego z najlepszych skandynawskich kryminałów. “Łowcy głów” to nie tylko wyróżniający się na tle innych przedstawicieli gatunku film, ale prawdopodobnie najlepsza produkcja kryminalna 2011 roku (wyróżniona zresztą takim tytułem przez legendarny magazyn “Empire”). Jej głównym bohaterem jest mało atrakcyjny łowca głów w korporacji, który podczas rozmów kwalifikacyjnych uważnie słucha kandydatów, by następnie z ich domów i mieszkań wykradać cenne dzieła sztuki. Dzięki temu stać go na wystawne życie i utrzymywanie pięknej żony, która zajmuje się prowadzeniem galerii. Pewnego dnia w przypływie ambicji porywa się jednak na osobę, która będzie dla niego godnym przeciwnikiem. Co prawda łowcy głów udaje się okraść bogatego biznesmena, ale konsekwencje tego występku będzie odczuwać jeszcze długo. Chyba, że okradziony pozbędzie się go szybciej, niż sprytny i nieuchwytny jak dotąd złodziej może przypuszczać.
It Follows
Jeden z nowszych horrorów, który w ostatnim czasie zmienia nieco oblicze gatunku. Podobnie jak “Uciekaj!” czy “Ciche miejsce” film Davida Roberta Mitchella nie jest do końca straszakiem, do którego przyzwyczaiło nas kino grozy, pomimo czerpania z jego nurtu całymi garściami. Całość oparta jest dość prostym pomyśle, z którego śmiał się jeden z bohaterów trylogii “Krzyk” - para uprawiająca w horrorze seks musi zginąć. W “Coś za mną chodzi” zostało to sprytnie połączone z nieznajomego pochodzenia siłą nadprzyrodzoną, która powoli, ale nieubłaganie podąża za naznaczoną klątwą osobą. Jedynym sposobem przeżycia pechowca jest odbycie stosunku z innym bohaterem i tym samym przekazanie jej wspomnianej klątwy, niczym kasety wideo z serii horrorów “Krąg”. I chociaż można mieć sporo zastrzeżeń do realizacji całości (ale na pewno nie do muzyki, w której wyczuć można nuty znane fanom Johna Carpentera), nieco ślamazarnego (ale uzasadnionego fabularnie) tempa i nieco rozczarowującej końcówki, całość jest zaiste powiewem świeżości. Filmem, który można interpretować na wiele różnych sposobów i doszukiwać się symboliki tam, gdzie wcale może jej nie być. Bo to, że seks bez zobowiązań zabija, nie da się przestawić bardziej łopatologicznie.
We Need to Talk About Kevin
“Musimy porozmawiać o Kevinie” to film nieskończenie bardziej przerażający od nawet najlepszych filmów grozy - zwłaszcza dla świeżo upieczonych rodziców. Nie powinien więc go oglądać chyba nikt, kto widzi w swoim dziecku wyłącznie niewinną istotę - tytułowy Kevin taki się właśnie wydaje. Jego wad i dziwnego zachowania nie dostrzega ojciec, każdą uwagę czy emocjonalnie rozchwianie matki bagatelizując, a dziwne zachowanie syna usprawiedliwiając przed samym sobą. Sama zaś matka stara się kochać swoje dziwne dziecko, pomimo coraz bardziej niebezpiecznych rzeczy, które robi. Ale w końcu i jej nie starcza sił w starciu z dorastającym socjopatą, który dopuszcza się naprawdę makabrycznej zbrodni - o czym dowiadujemy się właściwie na początku filmu. Jako film “We Need to Talk About Kevin” jest nieco trudny w odbiorze - nie tylko ze względu na tematykę (to taki “Omen”, ale bez udziału sił nadprzyrodzonych), ale też sposób prowadzenia narracji. Nie jest ona ciągła - reżyser zdecydował się na przeskoki między wczesnym dzieciństwem a późną młodością tytułowego bohatera, przez co bez znajomości zarysu fabuły widz może się nieco pogubić. Niemniej jednak dzięki fenomenalnym kreacjom aktorskim (Tilda Swinton!) dzieło Lynne Ramsay hipnotyzuje od początku do końca. Po jego zakończeniu już nigdy tym samym wzrokiem nie spojrzycie na własne dziecko.
Seven Psychopaths
Drugi w niniejszym zestawieniu film Martina McDonagha, po raz kolejny kompletującego na planie zdjęciowym doborową obsadę z Colinem Farrellem (wspomniany wyżej “In Bruges”), Woodym Harrelsonem, Samem Rockwellem (obaj doczekali się nominacji do Oscara za udział w kolejnym filmie reżysera) i Christopherem Walkenem na czele. Brytyjski twórca, jak to ma w zwyczaju, przedstawia nam nieco pokręconą opowieść z dość nietuzinkowymi bohaterami. Tym razem na warsztat wziął scenarzystę niepotrafiącego dokończyć swojego dzieła - tytułowych “7 psychopatów”, pisanych wraz z psychopatycznymi mordercami, odnajdywanymi za pomocą ogłoszenia w gazecie - oraz porywaczy psów dla okupu, którzy zadarli z niemającym skrupułów mordercą, uprowadzając jego ukochanego czworonoga maści shih tzu. Z każdą kolejną minutą fabuła robi się coraz bardziej zagmatwana, dzięki czemu widz otrzymuje świetnie wymieszane danie, składające się z komedii, kryminału, sensacji i dramatu. Całość mocno trąci filmami Quentina Tarantino i wczesnego Guya Ritchiego, dlatego miłośnicy ciętych, częstokroć śmiesznych dialogów oraz zwrotów w akcji powinni być zaiste ukontentowani.
The Road
Swego czasu przeleżał u mnie kilkanaście miesięcy, mimo iż dostałem go od znajomego w chwilę po premierze. Pierwsza w kolejności miała być "Droga" - chwalona pod niebiosa powieść Cormaca McCarthy’ego, do której też siadłem z dużym poślizgiem, ale przeczytałem właściwie w dwa popołudnia. Co ciekawe, jak na książkę nagrodzoną Pulitzerem nie uwiodła mnie tak bardzo, jak myślałem, więc do ekranizacji podchodziłem z jeszcze większą podejrzliwością. Opowieść o tułaczce w postapokaliptycznym świecie ojca z synem w reżyserii Johna Hillcoata okazała się bardzo wierną adaptacją, acz niepozbawioną wad i kilku scenariuszowych nieścisłości. Niemniej twórcy udało się przenieść na ekran depresyjną atmosferę i pokazać bezcelowość kroczenia w kierunku morza głównego bohatera pierwowzoru. Już w samym zwiastunie widać zresztą, że nie jest to kino lekkie. Widać też, że ma jeden z lepiej wykreowanych scenograficznie światów na granicy zagłady. Nie jest to jednak postapokalipsa rodem z wysokooktanowego “Mad Maksa”, ale raczej kameralna, niespieszna produkcja, którą najbardziej docenią fani gatunku. Oraz Viggo Mortensena, który jak zwykle daje popis swoich aktorskich umiejętności.
The Raid
Film prosty jak budowa cepa z choreografią walk skomplikowaną jak Wielki Zderzacz Hadronów. Indonezyjskie kino akcji z najwyższej półki w reżyserii Walijczyka Garetha Evansa z fenomenalnym Iko Uwaisem w roli głównej. Scenariusza tu jak na lekarstwo (specjalna jednostka policji zostaje zamknięta w wielopiętrowym budynku wypełnionym uzbrojonymi i wyszkolonymi w zabijaniu gangsterami), ale całość ogląda się niczym skrzyżowanie cyrkowych akrobacji i MMA. Postaci dwoją się i troją, by przeżyć w beznadziejnej sytuacji, a widz ogląda wszystko ze szczękopadem głębokości Rowu Mariańskiego. Choreografia w “The Raid” to po prostu mistrzostwo świata, któremu dorównać może jedynie cześć druga. Jeśli jeszcze nie widzieliście jednego z najbardziej realizacyjnie pomysłowych filmów, to już wiecie, gdzie go szukać.
Locke
Niby film o facecie w samochodzie, a trzyma za jaja mocniej niż wysokobudżetowe filmy akcji. Te ostatnie zresztą skrojone są raczej pod coraz młodszego widza, tymczasem “Locke” to kino dla nieco starszego widza. Widza, który nie potrzebuje pościgów samochodowych, kontenerów na naboje i eksplozji atomowych, by docenić zgrabnie skrojone, kameralne dokonanie w reżyserii Stevena Knighta. Przez niemal półtorej godziny śledzimy na ekranie tytułowego bohatera, który raz odbiera, a innym razem dzwoni do różnych osób, w celu naprostowania wpadki sprzed kilku miesięcy. Wszystko w przededniu najbardziej skomplikowanej operacji budowlanej, którą ma nadzorować, a która w związku z nieoczekiwanym telefonem, totalnie wymyka mu się spod kontroli. Nigdy nie przypuszczałem, że produkcja de facto o wylewaniu betonu do dziury może dostarczyć tylu wrażeń. Ale z Tomem Hardym w roli tytułowej wszystko jest możliwe.
The Chaser
“Jeden z najlepszych thrillerów, jakie kiedykolwiek widziałem”, “oszałamiający, porywający, niesamowity”, “stawiam go obok Siedem i Milczenia Owiec” - to tylko niektóre z tytułów recenzji użytkowników IMDb.com produkcji w reżyserii Hong-jin Na. A gdy dodamy do tego 83% zachwytów z Rotten Tomatoes, nie będzie nam potrzebny nawet zwiastun, by usiąść do “Chugyeogja” z wyśrubowanymi oczekiwaniami. “W pogoni”, bo taki jest polski tytuł południowokoreańskiej sensacji z 2008 roku, dowozi aż z nawiązką. Spora w tym zasługa scenariusza inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami, a właściwie osobą seryjnego mordercy i gustującego w ludzkich wątrobach kanibala, zabójcy ponad 21 osób - głównie prostytutek i bogatych staruszków - który grasował w Seulu w latach 2003-2004. Ale nie on jest głównym bohaterem - ta rola przypadła w udziale byłemu gliniarzowi, obecnie alfonsowi, którego protegowane znikają w tajemniczych okolicznościach. Próbując je znaleźć, Joong-ho trafia na trop psychopatycznego mordercy, z którym będzie musiał stoczyć bardzo krwawy pojedynek. Niekoniecznie na pięści. Jeśli podobają się wam dwa filmy wspomniane w pierwszym akapicie tego opisu, jeśli uwiódł was pierwowzór “Infiltracji” (“Infernal Affairs”), “W pogoni” jest filmem w sam raz dla was.
Podziękowania dla cda.pl za tymczasowe przydzielenie dostępu premium na potrzeby realizacji tego wpisu.