Nie możesz znaleźć dobrego filmu? Szukasz w złym miejscu
"Współczesne kino nie jest już tak dobre jak kiedyś", "dawniej kręciło się lepsze filmy" i "w kinach nie grają już niczego dobrego" to trzy najczęściej powtarzane przez osoby tytułujące się miłośnikami kinematografii frazy (żeby nie nazwać ich frazesami). Prawda jest jednak taka, że każda (każda!) osoba wypowiadająca dowolne zdanie z wyżej wymienionych gówno wie o kinie.
Wystarczy spojrzeć na zestawienie najpopularniejszych tytułów ostatnich lat, a w oczy rzuca się dość oczywista prawidłowość - Polacy chodzą do kina na filmy przede wszystkim durne, polskie i amerykańskie (w tej właśnie kolejności). Pomijając fakt, że pierwsza kategoria w zdecydowanej większości przypadków zawiera w sobie dwie pozostałe, nie będzie ryzykiem wysunięcie tezy, że wciąż zapatrzeni jesteśmy tylko w siebie i mityczną ziemię obiecaną. Rzadko kiedy produkcji z innego kraju niż Polska udaje się przełamać amerykańskie tsunami, a obiegowa opinia głosi, że tylko za wielką wodą wiedzą, jak obsługiwać kamery. To co przypływa z innych zakątków świata jest niegodne lub zwyczajnie nudne. Tymczasem wszystko to, z braku lepszych rzeczowników, ponownie muszę uciec się do śmierdzącej frazeologii, gówno prawda.
Co z tą prawdą w takim razie? Ano jest taka, że przez nasze ekrany (i sklepowe półki) przemykają z prędkością zbliżoną do tej pierwszej, kosmicznej, naprawdę absolutnie fantastyczne filmy, na łopatki rozkładające tę masową promowaną papkę, którą wybieramy przyzwyczajeni do starych nawyków - lubimy jak grają to, co już znamy. A co tak naprawdę znamy? Szukajcie podpowiedzi w ostatni zdaniu obu powyższych akapitów.
Gdzie z kolei szukać czegoś innego bez obaw, że wpadniemy na podobną minę jak grany przez Milowicza bohater komedii Lubaszenki (dla niewtajemniczonych - mowa tu o "Chłopaki nie płaczą), próbujący bez powodzenia znaleźć dobry film gangsterski dla przyjezdnych zakapiorów? Bliżej niż myślicie - za wodą, fakt, ale zdecydowanie mniejszą. Wystarczy wybrać się na północną lub zachodnią stronę Bałtyku. Nie wierzycie? Sięgnijcie po którykolwiek z subiektywnego zestawienia 10 najlepszych skandynawskich kryminałów, a przekonacie się, że Jankesi Wikingom nawet butów czyścić nie powinni. Ale za kopiowanie ich pomysłów biorą się jak mało kto.
Obywatel roku ("Kraftidioten") 2014 r.
"Fargo" spotyka "Tarantino" - tak przynajmniej sugerują krytycy i recenzenci filmu Hansa Pettera Molanda, którzy mieli z nim styczność podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Nieczęsto się zdarza, by europejska produkcja trafiała do polskich kin tak szybko po premierze światowej, więc szczególne brawa należą się dystrybutorowi, który świetnie się zapowiadającą komedię kryminalną zaprezentuje nam już 16 maja.

Wszechobecna norweska biel, a wśród niej grany przez Stelana Skarsgaarda Nils, który m.in. za zasługi w odśnieżaniu lokalnych dróg niedawno otrzymał tytuł "Obywatela roku". Nie pomaga mu on jednak w uchronieniu swojego syna przed trafieniem w nieodpowiednie miejsce o nieodpowiednim czasie i śmiercią w wyniku gangsterskich porachunków. Nils nie zamierza jednak płakać, ani czekać na działania policji - uzbrojony w potężny pług oraz niemniej potężny obrzyn, postanawia wymierzyć sprawiedliwość eliminując zamieszanych w śmierć potomka kryminalistów. Grany przez Skarsgaarda bohater nie ma litości i nie zamierza poprzestać na płotkach - podobnie jak Charles Bronson w "Życzeniu śmierci" czy ostatnio Liam Neeson w "Uprowadzonej" po wielu skąpanych we krwi trupach dąży do głównego celu, którym okazuje się lokalny boss - bezpośredni zleceniodawca uśmiercenia syna Obywatela Roku.
http://www.youtube.com/watch?v=shvRb3fqIL0
Krytycy zgodnie piszą, że zgrabnie łączący kino gangsterskie i czarną komedię film, z powodzeniem mógłby udawać kino amerykańskie (tylko po co?). Technicznie ponoć bijący ostatnie dokonania specjalistów zza wielkiej wody film (czytałem w Variety), był jednym z największych niespodzianek (Village Voice) wspomnianego festiwalu. Nie mogę się doczekać seansu.
Szybki cash ("Snabba cash") 2010 r.
Niech nie zwiedzie Was tytuł rodem z wiejskiej dyskoteki - "Szybki cash" to nie tylko jeden z najbardziej kasowych szwedzkich filmów ostatnich lat, ale przy okazji też jeden z najciekawszych i najlepszych. Dzieło Daniela Espinosy (który w chwilę później nakręcił też niezły "Safe House" z Denzelem Washingtonem), z Joelem Kinnamanem w roli głównej (serial "The Killing" oraz remake "RoboCopa") nie jest może tak efektowny jak amerykańskie thrillery, ale klimatem i sposobem opowiedzenia historii bije je na głowę.

Mocne męskie kino, którego głównym bohaterem jest wiodący podwójne życie mężczyzna - w jednej chwili lekko zadzierający nosa, ale w rzeczywistości z trudem łączący koniec z końcem student, w innej szybko zyskujący uznanie półświatka przestępca, dorabiający na swoje niepozorne życie na uniwersytecie handlem narkotykami. Jego życie komplikuje się, kiedy jednocześnie będzie musiał stawić czoła uciekającemu przed policją zbiegowi, a z drugiej wysłannikowi serbskiej mafii. Niedawno prawa do remake'u (a właściwie re-adaptacji, bo pierwowzór jest ekranizacją powieści Jensa Lapidusa) nabyli Amerykanie, więc czym prędzej sięgnijcie po oryginał, zanim w mistrzowski sposób spieprzą go tanim efekciarstwem i dialogami pod publiczkę.
Bagno ("Mýrin") 2006 r.
Tak, wiem, Islandia to nie Skandynawia, ale klimat dominujący w islandzkich filmach mocno przypomina ten znany z duńskich, szwedzkich i norweskich produkcji. A czasem nawet przewyższa, czego świetnym przykładem jest właśnie "Bagno" - ekranizacja powieści Arnaldura Indriðasona i najbardziej kasowy hit w historii tego kraju. Co może oznaczać tylko jedno - Amerykanie zlecili nakręcenie remake'u, za sterami obsadzając jednak reżysera oryginału - Baltasara Kormakura.

Trudno jest "Bagno" streścić w kilku zdaniach - jest to dość pogmatwana historia kryminalna, rozgrywająca się w teraźniejszości oraz oddalonej o 30 lat przeszłości. W 1974 roku ginie młoda dziewczyna, ale przyczyna jej zgonu nigdy nie zostaje rozwiązana. Kilkadziesiąt lat później zdjęcia jej grobu zostają odnalezione w mieszkaniu niedawno zmarłego fascynata ostrej pornografii. Zadanie znalezienia elementów łączących oba śmiertelne przypadki spada na barki inspektora Erlendura, którego życie zdominowały starania wyciągnięcia z narkotykowego nałogu będącej w ciąży córki. W toku śledztwa wychodzi na jaw, że zmarła przed trzydziestu laty dziewczynka cierpiała na tajemniczą chorobę - o czym detektyw dowiaduje się od pracownika laboratorium, gromadzącego dane genetyczne całej populacji Islandii. Jak się okazuje, ostatnim jej nosicielem był nieżyjący już zboczeniec. Więcej napisać nie mogę - koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. W wersji książkowej lub filmowej.
Nocny strażnik ("Nattevagten") 1994 r.
Znakomity duński thriller Ole Bornedala, który tak bardzo przypadł go gustu zjadaczom ociekających krwią niedosmażonych steków i hamburgerów, że trzy lata później właśnie jemu zlecili nakręcenie bardziej zrozumiałego dla swoich rodaków, ale jednocześnie pozbawionego tego charakterystycznego klimatu i przez to zdecydowanie mniej udanego remake'u.

Znany z roli Jaime'a z "Gry o tron" Nikolaj Coster-Waldau gra tutaj Martina - studenta prawa, który dorywczo zajmuje się nocnym doglądaniem pomieszczeń instytutu medycznego, z kostnicą włącznie. W tym samym czasie w Kopenhadze grasuje morderca prostytutek, którego ofiary trafiają właśnie w miejsce strzeżone przez głównego bohatera. Zaczynają się tam dziać dziwne i niewytłumaczalne na pozór rzeczy, a pilnujący kostnicy Martin szybko staje się głównym podejrzanym w policyjnym śledztwie.
Człowiek na dachu ("Mannen på taket") 1976 r.
Cofnijmy się trochę w przeszłość, bo znakomite skandynawskie kino to nie tylko ostatnie 2-3 dekady. Jedna z najlepszych produkcji z mroźnej północy nakręcona została już prawie 40 lat temu. I wcale się nie zestarzała.
Przykuty do szpitalnego łóżka komisarz policji zostaje brutalnie zamordowany. Po oględzinach zwłok staje się jasne, że zbrodni dokonał profesjonalista, który nie ma zamiaru poprzestać na jednym zabójstwie. Śledztwo wykazuje ponadto, że nieżyjący oficer nie stronił od brutalnego traktowania podejrzanych o popełnienie przestępstw osób i prawdopodobnie najbardziej przyczynił się do śmierci jednej z aresztowanych kobiet. Jej zrozpaczony mąż, były gliniarz, wschodzi na dach budynku w centrum Sztokholmu po czym zaczyna strzelać do policjantów i radiowozów poruszających się po ulicach - zabijając kilkoro z nich.

"Człowiek na dachu" jest adaptacją szwedzkiego kryminału autorstwa Maja Sjöwalla, który jak dotąd nie doczekał się innych ekranizacji. I bardzo dobrze, bo dziełu Bo Widerberga dorównać praktycznie nie sposób.
Jackpot ("Arme Riddere") 2011 r.
Pozycja o niebo zabawniejsza od powyższych, co wcale nie oznacza, że gorsza. Ekranizacja powieści Jo Nesbø, to dość absurdalna czarna komedia, pełna miejscami makabrycznego humoru, z gęsto ścielącym się trupem i bardzo czytelnymi nawiązaniami do dzieł kultowych twórców - Quentina Tarantino i Guya Ritchiego.

Czworo kolegów wspólnie wykłada pieniądze na dość ryzykowny zakład piłkarski i, ku swojemu nieszczęściu, wygrywa astronomiczną kwotę. Z obietnicy równego podziału gotówki żaden z nich nie ma raczej ochoty się wywiązać, więc wkrótce do podziału jest już tylko trzech, a następnie dwóch przypadkowych ekspertów od bukmacherki. Zwłok jednak wcale tak łatwo nie da się pozbyć, a nieudane próby tego dokonania albo Was zniesmaczą, albo rozbawią do łez. Norweski reżyser Magnus Martens stworzył znakomity pastisz skandynawskich kryminałów, pełen kłamstw, półprawd i zdumiewających zwrotów w akcji, w bardzo zgrabny sposób łączący brutalną przemoc i czarny humor.
Zupełnie inne love story ("Kærlighed på film") 2007 r.
Kolejna znakomita produkcja, która ukrywa się pod dość kiepskim tytułem. Już dawno jednak powinniśmy przestać oceniać na ich podstawie filmy - najlepiej wybierać te, które na kinowym afiszu czy (jak w tym wypadku) okładce DVD zwyczajnie odstraszają. A nie znać świetnego, pełnego zwrotów w akcji i trzymającego w napięciu filmu Ore Bornedala to grzech. Nawet dla ateistów.

Główny bohater jest świadkiem wypadku samochodowego, wskutek którego młoda kobieta zapada w śpiączkę. Odwiedzając ją w szpitalu spotyka rodzinę poszkodowanej, która bierze go za narzeczonego, a on nie ma serca wyprowadzać ich z błędu. Kiedy dziewczyna wreszcie odzyskuje przytomność, pozbawiona pamięci też zaczyna brać go za swojego chłopaka. Sebastian postanawia jednak dalej odgrywać rolę ukochanego, stopniowo zatracając się w kłamstwie i z coraz większym trudem odróżniając stworzoną przez siebie fikcję od rzeczywistości. Nie wie też, że prawda na temat życia dziewczyny przed wypadkiem w połączeniu z jego dobrymi intencjami, ostatecznie ściągnie na niego zgubę. Gorzkie skandynawskie kino w najlepszym wydaniu.
Łowcy głów ("Hodejegerne") 2011 r.
Nie tylko wyróżniający się na tle innych przedstawicieli gatunku film, ale prawdopodobnie najlepsza produkcja kryminalna 2011 roku. Kolejna ekranizacja prozy Jo Nesbø, równie świeża i nieprzewidywalna co opisywany kawałek wyżej "Jackpot" - miejscami zabawna, ale kompletnie od niej odmienna.

Głównym bohaterem jest mało atrakcyjny łowca głów w korporacji, który podczas rozmów kwalifikacyjnych uważnie słucha kandydatów, by następnie z ich domów i mieszkań wykradać cenne dzieła sztuki. Dzięki temu stać go na wystawne życie i utrzymywanie pięknej żony, która zajmuje się prowadzeniem galerii. Pewnego dnia w przypływie ambicji porywa się jednak na osobę, która będzie dla niego godnym przeciwnikiem. Co prawda łowcy głów udaje się okraść bogatego biznesmena, ale konsekwencje tego występku będzie odczuwać jeszcze długo. Chyba, że okradziony pozbędzie się go szybciej, niż sprytny i nieuchwytny jak dotąd złodziej może przypuszczać.
Błyskające światła ("Blinkende lygter") 2000 r.
Zaczyna się jak wiele innych produkcji - czterech drobnych gangsterów postanawia nie dzielić się pieniędzmi ze skoku ze swoim szefem, uciekając do innego kraju, gdzie planują zacząć nowe życie. Potem następuje zwrot - w drodze do Barcelony zostają zmuszeni do przeczekania kilku tygodni w opuszczonym i niszczejącym domu. Wraz z upływającym czasem każdy z nich uświadamia sobie, że właśnie w tym miejscu chciałby spędzić resztę życia. Postanawiają więc odnowić kryjówkę i przekształcić ją w restaurację. Nie wiedzą jednak, że ich przeszłość wkrótce dogoni pięknie malującą się przyszłość.

Film Andersa Thomasa Jensena w znakomity sposób łączy brutalną przemoc, humor w najczarniejszym odcieniu czerni i bardzo oryginalną opowieść o chęci pozostania normalnym człowiekiem, mimo niesprzyjających okoliczności i rzutującej na teraźniejszość przeszłości. Znakomite dialogi, rewelacyjne aktorstwo i dość nietypowe rozwiązania fabularne czynią z "Błyskających świateł" (choć niektóre serwisy tytułują duńskie dzieło jako "Migające światła") jeden z lepszych kryminałów ostatniego 15-lecia. A to już solidna rekomendacja.
R 2010 r.
Powodzenia z szukaniem tego filmu w sklepach, wypożyczalniach czy "wypożyczalniach" internetowych. Jeśli jednak już uda się Wam dorwać "R" Tobiasa Lindholma (to reżyser współscenarzysta nakręconego dwa lata później "Polowania" - najlepszego filmu 2013 roku), czeka Was 90 minut naprawdę mocnego kina. Trochę w stylu świetnej (chwalę polskie kino!) "Symetrii" Konrada Niewolskiego.

Rune trafia do pierdla, gdzie jego życie zacznie zależeć od tego, jak szybko będzie w stanie zaadaptować się do panujących w nim zwyczajów, zasad i zobowiązań. Pozbawiony swojej dawnej tożsamości, imię skraca tylko do pierwszej litery. R to również nowy przydomek innego więźnia - młodego muzułmanina Rashida, więzionego w innym oddziale. Mężczyźni trafiają na siebie w kuchni, gdzie obaj pracują, szybko się dogadują i rozpoczynają proceder szmuglowania i rozprowadzania narkotyków w placówce penitencjarnej. W ten sposób błyskawicznie przeskakują kolejne szczeble więziennej hierarchii, jednocześnie wzbudzając wrogość konkurencyjnych dilerów. W tym zakładzie karnym nie ma szans na resocjalizację, więc jedyne co pozostaje to dyktowanie własnych reguł i zasad oraz skuteczne (czyt. brutalne) ich egzekwowanie.
Posłowie
Jeśli po obejrzeniu filmów z powyższego zestawienia wciąż będziecie trwać w przekonaniu, że dobrych filmów się już nie kręci, a jak już kręci, to tylko w Ameryce, gotów jestem wymazać KWP z internetowej mapy. Dlatego oglądajcie uważnie, bo szkoda byłoby moich ponad dwóch i pół roku zmagań z internetem. A czasami z kulturą.
PS: Przed napisaniem tego wpisu skontaktowali się ze mną przedstawiciele projektu dystrybucyjnego Rebel! Rebel!, w ramach którego na polskie ekrany zostanie wprowadzony wspomniany "Obywatel roku". Nie lękajcie się jednak - nie wspomniałbym go w tym wpisie, gdybym nie wierzył w jego potencjał i nie czytał kilkunastu wybitnie pozytywnych recenzji, autorstwa krytyków z całego świata.