Papier w czasach streamingu. Jaki jest pierwszy numer "Netfilmu"?
Kto przy zdrowych zmysłach wydaje papierową wersję katalogu z serialami?
W czasach gdy tyle się mówi o śmierci papieru, zmierzchu gazet i słowa drukowanego w ogóle, premiery nowych czasopism wywołują w sieci prawdziwą sensację. Nie inaczej było jakieś dwa tygodnie temu, gdy gruchnęła wieść o wejściu na polski rynek nowego magazynu poświęconego filmom i serialom. Co więcej, tylko takim, dostępnym na czterech największych platformach streamingowych. Czy taki pomysł w czasach internetu w ogóle ma sens? Sprawdziłem to, sięgając po pierwszy numer, jak tylko pojawił się w kioskach. Jak się szybko okazało, czytanie internetu na papierze jest... całkiem przyjemne. Ale po kolei.
Wielu z Was pewnie wie, że moim ulubionym papierowym czytadłem jest brytyjski "Empire", prawdopodobnie największy i najlepszy magazyn filmowy na świecie. Kiedy więc pojawiły się plotki, że wydawnictwo Bauer (właściciel marki) szykuje nowość na polskim rynku, od razu pomyślałem, że oto spełniło się moje marzenie i rodzima wersja "Empire" zawita na sklepowe półki. Moje oczekiwania szybko stonowało samo wydawnictwo, które natenczas zaprzeczyło o tworzeniu polskiej wersji wspomnianego tytułu prasowego, w zamian dając polskim czytelnikom "Netfilm" - jak czytamy na okładce, "jedyny taki magazyn na świecie".
Faktycznie, nigdy wcześniej nie słyszałem o tego typu dwumiesięczniku - tytule, skupiającym się wyłącznie na bibliotece Netfliksa, Showmaksa, HBO GO i Amazon Prime Video. Przyjąłem więc informację o nim z nieukrywanym zaciekawieniem, gdyż należę niestety do takich osób, które zamiast oglądać to, co oferują wspomniane serwisy, najczęściej więcej czasu poświęcam na przeglądaniu ich katalogów, ostatecznie rezygnując z samego seansu w związku z brakiem czasu. Czasu, który marnuję, przekopując się przez ich przepastne zasoby. Czy "Netfilm" jest odpowiedzią na klęskę streamingowanego urodzaju? Okazuje się, że tak.
Już sama okładka dostarcza nam, jeśli dobrze policzyłem, 16 propozycji tytułów, po które warto sięgnąć. Co prawda mi osobiście pokazanie na okładce bohaterów "House of Cards" średnio podeszło (po ostatnim sezonie postanowiłem nie przedłużać agonii, jaką było oglądanie losów Franka i Claire), ale Bauer słusznie postawił w pierwszym numerze na pewniaka, który może znać największa liczba potencjalnych czytelników. Po otwarciu magazynu czytelnika wita krótki wstępniak, a następnie spis treści, zaprezentowany w formie podobnej do katalogów streamingowych gigantów. Dominują więc efektowne kadry z seriali, a sam tekst spisu został ograniczony do minimum. Strzał w dziesiątkę.
Jedziemy dalej. Kolejne strony zapełnione są newsami o powstających produkcjach i nadchodzących premierach. Muszę przyznać, że pomimo faktu, że internet jest zdecydowanie szybszy od papieru, to właśnie z "Netfilmu" dowiedziałem się, co czeka nas w najbliższych kilku miesiącach. Przewracając kolejne strony możemy przeczytać artykuł dla fanów brytyjskich kryminałów, następnie nieco dłuższy materiał reklamowany na okładce zdjęciem Robin Wright, kulisy sprowadzenia do polski Saturday Night Live, a potem już najczęściej dwustronicowe materiały, przybliżające nam polecane przez redakcje seriale.
Tu musimy się na chwilę zatrzymać. Bo o ile teksty o serialach, które będą debiutować w 2018 roku są w porządku, tak te o produkcjach, których nie będą to sezony premierowe, najeżone są pułapkami zastawionymi na nieświadomych widzów. Autorzy tych tekstów niestety nieco sobie pofolgowali w zdradzaniu szczegółów fabuły dotychczas wyemitowanych odcinków poszczególnych produkcji. Gdybym więc chciał przeczytać zachętę do oglądania "Opowieści podręcznej" czy "Westworld", nie znając wcześniej rzeczonych tytułów, nadziałbym się na kilka poważnych spoilerów. Oczywiście rozumiem, że nie da się pisać o kolejnych odsłonach danej produkcji bez nawiązywania do wydarzeń z wcześniejszych sezonów, jednak uważam, że spoilery powinny być w jakiś sposób sygnalizowane przed początkiem lektury samego tekstu lub w bezpośrednio przed daną psują. Mam nadzieję, że zostanie to poprawione przed premierą drugiego numeru.
Na uwagę i burze oklasków zasługuje natomiast objętość numeru (116 stron!) oraz stosunkowa mała liczba reklam, przez co treści "Netfilmu" wystarczy przynajmniej na kilka wieczorów - jest tego naprawdę sporo. Każdy tekst kończy charakterystyczna sekcja, prezentująca najważniejsze dla czytelnika czy widza informacje - datę premiery, kategorię wiekową, informację o lektorze czy napisach i przede wszystkim nazwę serwisu, gdzie dana produkcja jest dostępna.
Najfajniejszą częścią "Netfilmu" są jednak teksty o ludziach (w tym numerze poczytać możemy o Charliem Brookerze, Claire Foy czy Davidzie Harbourze) , miejscach (ciekawy artykuł o moście łączącym Danię i Szwecję - tak, zgadliście, tym nad Sundem) czy rekwizytach (jak tekst o Chevrolecie Corvair, z drugiego sezonu "Fargo"). Gazeta zawiera też poradnik zakupowy (ubierz się jak Saul Goodman) oraz osobną sekcję poświęconą prawdziwym historiom. To właśnie tu można poczytać nieco więcej o nagrodzonym przed kilkoma dniami Oscarem "Ikarze" czy Unabomberze, o swojsko brzmiącym nazwisku Kaczynski. Całość wieńczy sekcja dość krótkich recenzji (produkcje oceniane w skali 1-10), które już na szczęście pozbawione są jakichkolwiek spoilerów.
I właśnie ta sekcja "Netfilmu" przyda się najbardziej osobom, niepotrafiącym zdecydować się na konkretny serial, godzinami przeglądającym katalogi serwisów streamingowych lub widzom, dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z Netfliksem czy HBO GO. Ja do swojej listy dopisałem już kilka ciekawie się zapowiadających pozycji i mam nadzieję, że 8 maja (kiedy pojawi się drugi numer magazynu), dorzucę coś jeszcze. Nie miałem oczekiwań wobec "Netfilmu", ale biorąc pod uwagę dorodną zawartość oraz cenę (6,99 zł), z pewnością sięgnę też po drugi numer. Mam też nadzieję, że zrobi tak więcej osób, to może doczekamy się też naszego polskiego "Empire". Czego sobie i wam życzę.