X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Kiedy 8 lat temu zażenowany wychodziłem z kina po seansie "X-Men: Ostatni bastion", obiecałem sobie, że już nigdy nie wrócę do uniwersum pełnego mutantów, a przynajmniej nie na wielkim ekranie. Niestety, 60 miesięcy później po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że słabo u mnie z dotrzymywaniem danego słowa i wybrałem się na "X-Men: Pierwsza klasa". Ale głupio było się nie wybrać, gdy bilety dostałem w prezencie. Za "Przeszłość, która nadejdzie" też nie płaciłem, jednak z przyjemnością zostawiłbym w kasie tę ćwierć stówki, wybierając się na kolejny pokaz. Bo takich filmów w domowym zaciszu oglądać nie tylko nie wypada, ale wręcz się nie da.
Zamiast streszczenia:
http://www.youtube.com/watch?v=gsjtg7m1MMM
Ogólne wrażenia:
To mogła być jedna wielka katastrofa, bo zabawy kontinuum czasoprzestrzennym i łączeniem różnych linii czasowych bardzo rzadko dają na ekranie oczekiwany przez twórców efekt. W przypadku najnowszych "X-Menów" powracającemu do serii Bryanowi Singerowi, po konsultacjach z Jamesem Cameronem, udało się nie zrobić dużego bałaganu, choć nie ustrzegł się kilku błędów logicznych i tych związanych ciągłością przyczynowo-skutkową.
Najsłabsza scena w filmie. Ciągnęła się w nieskończoność
Film kuleje właściwie tylko wtedy, kiedy na ekranie dzieje się mniej, niż byśmy oczekiwali. Przydługie rozmowy między bohaterami, zawierające miejscami mocno pompatyczne kwestie i ten nieco wymuszony rozterkowy dramatyzm, który chyba najbardziej irytuje w filmach o superbohaterach. Właśnie w tych momentach w kinie czuć było zniecierpliwienie widowni i słuchać podśmiechujki z ust anonimowych dusz towarzystwa.
[alert type="success" close="false" heading="Zwróć uwagę na:"]
postać graną przez Petera Dinklage'a - jej wypowiedzi i poglądy coś mocno trącą pewnym wąsaczem z czasów II wojny światowej,
wymianę zdań pomiędzy uwięzionym w pilnie strzeżonym miejscu odosobnienia mutantem, a jego wybawicielem. Scenarzyści mocno nam coś sugerują,
pana trzymającego aparat fotograficzny w kapitalnej sekwencji w Paryżu,
scenografię, w której odpowiedzialny za nią pan napakował wszędzie pełno X-ów. Trochę jak Scorsese w "Infiltracji".
[/alert]
Najmocniejszą stroną "Przeszłości, która nadejdzie" są oczywiście efekty specjalne - na ekranie widać rozmach i włożenie w przygotowanie filmu grube dolary. Jak coś wybucha, to z wielkim hukiem. Jak coś spada, to z dużej wysokości. Jednak nie samymi eksplozjami produkcja stoi. Każda z linii czasowych wyróżnia się nie tylko odrębną scenografią, ale też umiejętnie dobudowanym przez użyte na obiektywach filtry klimatem.
Najlepsza scena w filmie. I, co zaskakujące, naprawdę ciekawa postać, którą widzowie polubili od pierwszego wejrzenia
Najbardziej przypadły mi (i nie tylko mi) do gustu sekwencje osadzone w latach 70. - mutanci w strojach z czasów Nixona nigdy nie wyglądali lepiej, ale największe wrażenie robiły przebitki stylizowane na materiały z ówczesnych reportaży. Sceny w Paryżu filmowane tymi niedoskonałymi kamerami to chyba najciekawszy eksperyment formalny w całej serii, który też mocno podkręcał napięcie w i tak już trzymającym na krawędzi fotela fragmencie.
[accordion id="my-accordion"] [accordion_item parent_id="my-accordion" title="Scena po napisach:" open="false"] Po napisach akcja filmu przenosi nas do Egiptu, gdzie kamera pokazuje postać Apokalipsy (jednego z pierwszych mutantów), budującego piramidy na oczach skandujących słowa "En Sabah Nur" wiernych. Pod sam koniec tej dodatkowej sekwencji w tle pojawiają się również czterej jeźdźcy. Całość jest wyraźnym teaserem planowanego na rok 2016 filmu "X-Men: Apocalypse". [/accordion_item] [/accordion]
Miałem to szczęście, że trafił mi się seans z napisami, a nie dubbingiem sygnowanym głosami Piotra Fronczewskiego i Wiktora Zborowskiego (tak, tak, uważajcie jaką kopię wybieracie!), jednak po raz kolejny nie jestem zadowolony z narzuconego odgórnie 3D. Raz, że należę do tych kilku procent populacji planety, która nie widzi w trójwymiarze; dwa, że nie bardzo było tu miejsce na optyczne sztuczki (w porządku, w kilku sekwencjach można było tego użyć); a trzy, bo w trakcie pokazu nie tylko ja ściągałem okulary, gdyż obraz wydawał się zbyt ciemny. W sumie sporą część filmu można było oglądać bez nich.