O filmowym recyclingu na KWP pisałem już wielokrotnie - czy to przy okazji korzystania z tej samej scenografii, pożyczania kostiumów, czy też używania na planie filmowym tych samych rekwizytów. Za każdym razem jednak idących na łatwiznę (a najczęściej szukających oszczędności) twórców można było w jakiś sposób usprawiedliwić. W przypadku niecnego zagrania, jakie pokrótce przybliżę w niniejszym wpisie, znalezienie sensownego uzasadnienia wydaje się jednak niemożliwe.
Oczywiście tradycyjnie można napisać, że jak nie wiadomo o co chodzi, to tak naprawdę wiadomo o co chodzi (dla ułatwienia dodam, że podobnie jak w poprzednim nawiasie, mam na myśli pieniądze), jednak trudno wytłumaczyć, dlaczego w produkcjach o nieograniczonym nieraz budżecie znaleźć można sceny żywcem wyjęte z innych produkcji.
Nie mam na myśli plagiatu - chodzi mi o wycięcie kilku czy kilkunastu sekund z danego filmu i wmontowanie ich do zupełnie innej produkcji. Jak pokazuje historia, takie zabawy mogą skończyć się wielomilionowymi pozwami i zmianami w prawie, najczęściej jednak odbywają się za zgodą oryginalnego twórcy. Zarówno jednak ten ostatni, jak i pożyczający mają nadzieję, że przeciętny widz nie będzie w stanie zauważyć, że sekwencję wplecioną w nowe dzieło mógł oglądać już wiele lat wcześniej, w nieraz kompletnie odmiennym kontekście. Jakim? Sami zobaczcie.
Transformers na Wyspie
Kiedy kilka zdań wcześniej pisałem o nieograniczonym praktycznie budżecie miałem oczywiście na myśli Michaela Baya, który tworząc swoje symfonie wizualnej destrukcji, praktycznie nie liczy się ze środkami. Dlatego wielkim zaskoczeniem była dla niektórych krótka sekwencja autostradowej kraksy, którą reżyser drugiej części "Transformers" podebrał z nakręconej przez samego siebie sześć lat wcześniej "Wyspy.
Hitman jest tylko Cieniem. Anioła
Twórcy ekranizacji gry komputerowej z 2007 roku z pewnością nie dostali tyle pieniędzy co Michael Bay, ale dlaczego zdecydowali się na użycie fragmentu pilota niszowego serialu z 2000 roku do dziś pozostaje tajemnicą. A to, że nie wykorzystali przy okazji Jessiki Alby (która w "Cieniu anioła" grała pierwsze skrzypce), budzi z kolei niesmak. Zwłaszcza u koneserów kobiecego piękna.
Zamalowanego i tak nikt nie zauważy
A jednak zauważył. Rozwiązania stosowane w studiu Walta Disneya przez lata pozostawały niedostrzeżone i dopiero w ostatnim czasie uważni widzowie dostrzegli, że animatorzy też lubili od czasu do czasu pójść na łatwiznę. A czasem nawet częściej. Poniżej kilka przykładów autoplagiatu - zamalowywania scen, wykorzystanych przy okazji innych animacji i wplatania je do kolejnych.
Królewna Śnieżka (1937) vs. Robin Hood (1973)
Księga Dżungli (1967) vs. Robin Hood (1973)
Śpiąca Królewna (1959) vs. Piękna i Bestia (1991)
Wojna i pokój Billa i Teda
"Wspaniała przygoda Billa i Teda" to film w niektórych kręgach (z jednego z nich się wywodzę) wręcz kultowy. Nie może być inaczej, skoro podobnie jak w "Powrocie do przyszłości" mamy tutaj mieszankę Rock'n'Rolla oraz podróży w czasie. Podczas jednej z tych ostatnich bohaterowie trafiają do epoki podbojów napoleońskich, ale widz ma wrażenie, że nagle trafił do zupełnie innego filmu. Okazuje się, że to wcale nie wrażenie, tylko wstawienie w lekką komedię dla nastolatków fragmentu monumentalnej epopei jaką była ekranizacja "Wojny i pokoju" z 1956 roku z Audrey Hepburn i Hennrym Fondą.
Déjà vu w Star Treku
"Star Trek" rozmachem jakoś nigdy nie potrafił dogonić "Gwiezdnych wojen" - chociaż na ekranach pojawił się zdecydowanie wcześniej (bo już pod postacią serialu), niż produkcja George'a Lucasa. A kiedy porównamy sobie sceny z dwóch jego odsłon ("Star Trek: Pokolenia" i "Star Trek: Wojna o pokój"), sami przekonamy się, że z takim podejściem go gwiezdnej sagi nie miał startu.
Żeby nie było - to nie jest ta sama scena w retrospekcji. To w domyśle eksplozje dwóch różnych statków kosmicznych.
Więcej
Część z powyższych gifów zaczerpnąłem ze świetnego materiału filmowego serwisu Screen Rant. Polecam obejrzeć go w całości, by dowiedzieć się też, jaki fragment "Lśnienia" znalazł się w "Łowcy androidów", a także poznać powód, dla którego "Gwiezdne wojny" tak naprawdę robiły dokładnie to samo co "Star Trek", tylko nieco bardziej dyskretnie.
Jeszcze więcej przykładów czeka na Was również w serwisie mental_floss, gdzie zdemaskowano m.in. Orsona Wellesa ("Obywatel Kane"), Stevena Spielberga ("Poszukiwacze zaginionej Arki") i Terry'ego Gilliama ("Bandyci czasu"). Jak widzicie, do niecnych sztuczek uciekają się nawet najwięksi. Ale pokazują jednocześnie, że nawet kraść, to trzeba umieć. O czym zresztą ponownie przypomina nam Jim Jarmusch:
Nic nie jest oryginalne. Kradnij ze wszystkiego, co wpływa na twoją inspirację lub napędza twoją wyobraźnię. Wchłaniaj stare filmy, nowe filmy, muzykę, książki, obrazy, fotografie, wiersze, sny, przypadkowe rozmowy, architekturę, mosty, znaki drogowe, drzewa, chmury, zbiorniki wodne, światło i cienie. Wybieraj tylko te rzeczy, z których masz kraść, które przemawiają bezpośrednio do twojej duszy. Jeśli tak zrobisz, twoje prace – i kradzieże – będą autentyczne. Autentyczność jest bezcenna; oryginalność nie istnieje. I nie zawracaj sobie głowy ukrywaniem swojego złodziejstwa – obnoś się z nim, jeśli masz na to ochotę. W każdym razie zawsze pamiętaj, co powiedział Jean-Luc Godard: „Nie chodzi o to, co skądś zabierasz – chodzi o to, gdzie zabierasz.”