Nigdy się nie dowiemy, ile bezcennych dzieł, napisanych, ale nieopublikowanych książek czy namalowanych, ale nikomu niepokazywanych obrazów przepadło w starciu z nożyczkami, siekierą czy ogniem. Często na życzenie samych twórców, w dziwnym przypływie frustracji, szaleństwa albo niszczycielskiej żądzy. Coś co mogło stanowić kulturalną pożywkę dla milionów, nagle zniknęło, nigdy nie ujrzawszy światła dziennego.
Z opisywanymi poniżej bardziej lub mnie udanymi filmami było nieco inaczej - w różny sposób planowano sabotować ich produkcję, ale ostatecznie udało się je wyświetlić w kinach z lepszym lub gorszym skutkiem finansowym. Czasem też właśnie ten gorszy wynik w box office był bardziej pożądany, niż kasowy sukces. Ale kto i dlaczego chciałby pogrążać dzieła, które pokochały setki tysięcy, jeśli nie miliony widzów?
Przygody barona Munchausena
Aż trudno uwierzyć, że pomimo problemów, jaki Terry Gilliam ma ze swoimi filmami, wciąż nie ustaje w tworzeniu kolejnych produkcji i, co chyba najbardziej zaskakujące, dostaje na nie pieniądze. Na "Przygody barona Munchausena" dostał ich całkiem sporo, a i tak budżet wykorzystał niemal w całości jeszcze zanim na planie zdjęciowym padł pierwszy klaps. Produkcja od początku naznaczona była wypadkami i skandalami - od tratujących aktorów i plan zdjęciowy słoni, przez oszustwa w kwestii wynagrodzeń dla ekipy, krętactwa producentów, fatalne warunki, w których film powstawał, na sporze dystrybucyjnym skończywszy.
Właśnie to ostatnie przyczyniło się do spektakularnej porażki w box office jakimś cudem całkiem udanego (i nominowanego do czterech nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej) dzieła. Za "Przygody..." odpowiadało studio Columbia Tri-Star, które pod koniec lat 80. zostało wykupione przez Sony. I to właśnie Sony zostało zobligowane do wypuszczenia gotowego filmu do kin. Niestety dla Gilliama, włodarze studia nie chcieli, by podkupiony i niechciany twór przyćmił którąkolwiek inną, ale stworzoną oryginalnie dla Sony produkcję. Co w takim razie zrobili?
Odgórne ustalenia spowodowały, że "Przygody barona Munchausena" nie były praktycznie w ogóle promowane, a w obiegu znalazło się zaledwie 117 kopii filmu. Oznaczało to ni mniej ni więcej śmierć już w debiucie, gdyż niewiele osób nie tyle wiedziało, co w ogóle mogło wybrać się na niego do kin. I pomimo faktu, że tam gdzie był wyświetlany, sale były pełne, a krytycy piali z zachwytu (94% pozytywnych recenzji), Sony świadomie zezwoliło na jego klapę finansową.
American History X - Więzień nienawiści
Oryginalna wersja filmu, który obecnie zajmuje 32. miejsce w rankingu najlepszych filmów wszech czasów wg użytkowników IMDb.com zdecydowanie różniła się od tego, co mogliśmy oglądać w kinach. Okazuje się, że to nie reżyser Tony Kaye, ale Edward Norton odpowiadał za ostateczny kształt produkcji. Wcielający się w neonazistę aktor, po zakończeniu i tak wydłużonego etapu zdjęciowego zamknął się w montażowni i własnoręcznie tak wycinał i sklejał sceny, by grana przez niego postać wyszła na pierwszy plan znacznie przekraczającej założony budżet produkcji.
Niezadowolony z takiego obrotu sprawy Kaye pokłócił się z producentami, żądając przywrócenia pierwotnej wersji. Co więcej, wyłożył z własnej kieszeni 100 tysięcy dolarów, wykupując w prasie branżowej całostronicowe reklamy atakujące studio New Line Cinema, odradzające widzom kupno biletów, a także takie, w których sam siebie nazywał najgenialniejszym reżyserem od czasu Hitchcocka. Później zażądał też usunięcia swojego nazwiska z napisów początkowych oraz końcowych i zastąpienie go imieniem Humpty Dumpty'ego.
Jak to się skończyło? Włodarze New Line Cinema słusznie go olali, Norton za swoją rolę doczekał się nominacji do Oscara, "American History X" okazało się filmem kultowym, a Tony Kaye na długie lata skompromitował się w Hollywood, nigdy nie osiągając statusu, jaki mógłby mieć, gdyby zamknął gębę i posłuchał dobrych rad ludzi znających się na filmowym biznesie.
Casino Royale
Adaptacja pierwszej powieści Iana Fleminga o agencie 007 w założeniu miała być zdecydowanie poważniejsza, niż to, co ostatecznie trafiło do kin. Widać to choćby w postawie głównej gwiazdy - Petera Sellersa - który na początku zdjęć mocno ocierał się o perfekcjonizm, by ostatecznie stać się tak nieznośny i kłótliwy, że odmawiał nawet wspólnego przebywania w kadrze z innym wielkim aktorem w obsadzie - Orsonem Wellesem. Głównym powodem uczynienia z "Casino Royale" komedii, a nie tradycyjnego filmu szpiegowskiego był fakt, że producenci nie dogadali się z twórcami wcześniej zekranizowanych Bondów.
Wracając jednak do samego Sellersa - jego nastawienie do produkcji zmieniło się diametralnie, kiedy szef Columbia Pictures pomylił go z Woodym Allenem (również zaangażowanym w produkcję) i zaczął mu opowiadać, jak bardzo fatalnym i uciążliwym aktorem jest... Peter Sellers właśnie. Urażony gwiazdor natychmiast opuścił plan zdjęciowy, kompletnie ignorując sceny, których jeszcze nie nakręcił. Spodziewał się, że jego protest przełoży się na anulowanie produkcji.
Sprytny i mocno egoistyczny wybieg spalił jednak na panewce, gdy producent zdecydował się na umieszczenie w scenariuszu innych agentów 007, czyniąc graną przez Sellersa postać jedynie małym fragmentem większej (i niezrozumiałej przez wielu) układanki. Co prawda decyzja skończyła się znacznym przekroczeniem budżetu, ale ostatecznie "Casino Royale" okazało się zwróciło się z nawiązką. Podobnie jak i inne mało sensowne filmy, napakowane gwiazdami.
Idiocracy - Idiokracja
Pamiętam, kiedy pierwszy raz obejrzałem komedię Mike'a Judge'a i bardziej niż śmiechem, reagowałem smutkiem, że tak trafnie przedstawia obecne społeczeństwo i tak czarno (acz wiarygodnie) maluje przyszłość ludzkości. Chociaż pozornie głupia, "Idiokracja" zachwyciła mnie na długie tygodnie. Tym większe było więc moje rozgoryczenie, kiedy po seansie najpierw z żoną, a później rodzicami nikt mojego podziwu nie podzielał.
Później dowiedziałem się, że nie podzielało go też stojące za nim 20th Century Fox, którego szefostwo dopatrzyło się ataku na siebie oraz właściciela - Ruperta Murdocha, a także obawiało się pozwów od marek, które zostały sparodiowane w samym filmie. Obawa przerodziła się w strach, a ten zaowocował przetrzymaniem produkcji na półce przez blisko dwa lata, a następnie cichej premierze w zadziwiająco małej ilości kin, bez przeprowadzenia akcji marketingowej. Fox nie umieścił informacji o "Idiokracji" nawet na swojej stronie internetowej.
I stało się to, co miało się stać. Sabotaż przełożył się na zaledwie 400 tysięcy dolarów wpływów, a produkcja znacznie większą karierę zrobiła w szarej strefie, gdzie informację o niej przekazywano sobie z ręki do ręki. Baza fanów filmu urosła tak bardzo, że jego tytuł zaistniał nawet w języku potocznym.
Bonnie i Clyde
Biorąc pod uwagę rok, w którym został nakręcony, film Arthura Penna okazał się zadziwiająco wręcz brutalny, a komizm bijący z niektórych scen sprawił, że tytułowych bohaterów publiczność miast nienawidzić, pokochała. Niestety od samego początku pomysł nie przypadł do gustu Jackowi Warnerowi (jeden z braci Warner), którego Warren Beatty (filmowy Clyde) musiał błagać na kolanach, by wysupłał nieco grosza na produkcję.
Po prywatnym pokazie gotowego już filmu wściekły Warner postanowił nie przeznaczać dodatkowych pieniędzy na promocję, a samą premierę wyznaczył na wówczas uważaną za niekorzystną dla potencjalnych zysków datę - połowę sierpnia. Jego niezrozumiały plan pogrążenia "Bonnie i Clyde'a" na szczęście się nie powiódł.
Produkcja okazała się dla studia drugim najbardziej kasowym filmem roku, głównie za sprawą Beatty'ego, który wziął na siebie ciężar promowania go, gdziekolwiek się pojawił. Spore kontrowersje wokół pierwszych w historii kina krwawych strzelanin, ale jednocześnie pozytywne reakcje widowni przełożyły się na rosnące zainteresowanie widzów. Dość powiedzieć, że ostatecznie produkcja zrewolucjonizowała amerykańskie kino, które wreszcie zaczęło odchodzić od znienawidzonego Kodeksu Haysa (w dużym skrócie - rozbudowanej listy dopuszczalnych w filmach scen).