Najgorszy pomysł od chwili poczęcia Sylvestra Stallone'a
To nie do końca jest wpis o "Rockym" czy "Rambo".
Kiedy kilka dni temu Sylvester Stallone dowiedział się, że w wieku 69 lat otrzymuje swojego pierwszego Złotego Globa, wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Równie zaskoczeni byli też widzowie, zwłaszcza ci, którzy nie mieli okazji oglądać jeszcze filmu "Creed", w którym wcielił się w podstarzałą legendę ringu - Rocky'ego Balboa. A zrobił to niemal tak fenomenalnie jak w 1976 roku, gdy za rolę tego samego boksera, ale w zdecydowanie młodszej wersji otrzymał nominację do Oscara (i drugą za scenariusz). Wkrótce potem stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i opłacanych aktorów w Hollywood. Oraz dostał propozycję nakręcenia sequela najlepszego zdaniem krytyków filmu w dziejach kina.
Przygoda Stallone'a z serią "Ojciec chrzestny" zaczęła się i niemal skończyła już w 1972 roku, kiedy starał się o choćby epizod w ekranizacji powieści Mario Puzo. Niestety, ku swojemu rozgoryczeniu Sly nie dostał nawet roli na piątym planie. Po tak dotkliwej porażce postanowił skupić się na pisaniu scenariuszy, tylko od czasu do czasu migając tu i tam w produkcjach, których tytułów nikt już nie pamięta. Jak wiemy z trudem wiązał koniec z końcem, a na prostą wyszedł wraz z niespodziewanym sukcesem imć Rocky'ego.
Mniej więcej w tym samym czasie Francis Ford Coppola Coppola zdążył nakręcić drugą część "Ojca chrzestnego" i rozwiązać worek z nagrodami dla prawdopodobnie najlepszego sequela wszech czasów. Idący w parze z sukcesem artystycznym sukces kasowy sprawił, że tylko kwestią czasu było powstanie trzeciej odsłony sagi rodziny Corleone. Studio Paramount Pictures przymiarki do kolejnej mafijnej produkcji rozpoczęło już w 1977 roku, kiedy zleciło Richardowi Brooksowi (laureatowi Oscara z 1961 roku) przygotowanie tzw. treatmentu - rozbudowanego opisu fabuły a zarazem pierwszego szkicu scenariusza. Brooks odmówił, podobnie jak sam Coppola, który wówczas uważał, iż o historii Corleone nie da się już powiedzieć nic więcej. A przynajmniej nić równie wartościowego, co w pierwszych dwóch filmach.
Paramount nie dawało jednak za wygraną. Przez kolejne lata robiło podchody to do Coppoli, to do Puzo, którym obiecywało góry złota za podjęcie się wyzwania po raz trzeci. Na próżno. Zdeterminowani włodarze wpadli wówczas na genialny, ich zdaniem, pomysł. Skoro Coppola nie ma zamiaru przystać na ich warunki, oddadzą projekt komu innemu, a jego brak zamaskują czy zrekompensują, obsadzając i na stołku reżysera, i w samym filmie... Tak, zgadliście, Sylvestra Stallone'a właśnie, który po komercyjnym sukcesie reżyserowanego przez niego "Staying Alive" (sequelu "Gorączki sobotniej nocy"), zaczął rozglądać się za kolejnym projektem.
Negocjacje z twórcą postaci Rocky'ego przebiegały w dość szybkim tempie i wkrótce zyskały miano "zaawansowanych". Sam Stallone zaczął powoli snuć swoją wizję "Ojca chrzestnego III", uchylając rąbka tajemnicy w udzielanych prasie wywiadach. Akcja jego filmu miała toczyć się 20 lat po wydarzeniach z pierwszych dwóch produkcji, być mocniej osadzona we współczesności, ale ponownie skupiać się na przestępczym syndykacie, który przetrwał próbę czasu. W jednej z głównych ról obok Stallone'a miał wystąpić John Travolta, wcielający się w syna Michaela Corleone - Anthony'ego. Studio zaś chciało, by w zamknięciu trylogii pojawiły się wątki zastrzelenia JFK, kryzysu kubańskiego oraz politycznych zabójstw, w które zamieszane były nie tylko mafia, ale również CIA.
Były prezydent studia Paramount Pictures wspominał, że w pewnym momencie każdy aktor o włosko brzmiącym nazwisku był brany pod uwagę przy obsadzaniu ról w "Ojcu chrzestnym III". LA Times, na bazie którego opieram w dużej mierze niniejszy tekst, wspomina nawet, że o rolę starał się nawet niezwykle popularny po premierze "Gliniarza z Beverly Hills" Eddie Murphy, wydzwaniający do Coppoli i Puzo z błaganiem w głosie. Ostatecznie nic nie wyszło ani z próśb Murphy'ego, ani z całego zresztą filmu.

Na krótko przed dobiciem targu ze studiem, to ostatnie zdecydowało się wycofać, zorientowawszy się, że ani Stallone, ani też Martin Scorsese czy Michael Mann (którym również proponowano nakręcenie threequela) nie będą w stanie nakręcić czegoś, co dorówna produkcjom z 1972 i 1974 roku. Jak się okazało, oczekiwaniom nie był w stanie sprostać nawet sam Coppola, którego ostatecznie udało się przekonać do realizacji trzeciej części legendarnego dzieła. Jednak gdy ten pojawił się na ekranach kin w 1990 roku zgodnie przez wszystkich został uznany za najgorszy w całej trylogii.
Czy równie (nie)udany byłby nieprawdopodobny wręcz koncept ze Stallone'em, nigdy się nie dowiemy. Gdy kilka lat temu zobaczył plakat "Ojca chrzestnego", na którym umieszczono jego podobiznę oraz nazwisko, Sylvester powiedział: "Gdybym nie miał na głowie kapelusza, moja czaszka z całą pewnością pękła by na dwie części". Po czym dodał, że był to "najgorszy pomysł od chwili jego poczęcia".
