Na Nowe Horyzonty, szczerze mówiąc, jechałem bez większego przekonania, będąc niemal pewnym, że ciężko będzie mi znaleźć tu film dla siebie. Jak pewnie wiecie, nie mam w stosunku do kina wielkich wymagań - wystarczy mi jedynie dobry scenariusz lub dobrze wkomponowane w nawet najgłupszą fabułę wybuchy. Wiedząc, że tych drugich raczej we Wrocławiu nie zobaczę, mając za to w pamięci fatalne trzy produkcje, które widziałem niedawno ("Dzień niepodległości II", "Iluzja 2" oraz "Pogromcy duchów"), skupiłem się na odnajdywaniu dobrych historii właśnie. I chociaż byłem na festiwalu zaledwie 36 godzin, udało mi się znaleźć dokładnie dwie. A pozostałe dwie wolałbym jak najszybciej zapomnieć.
Gwoli ścisłości - do Wrocławia zaprosił mnie oraz kilkoro innych twórców internetowych sponsor generalny Nowych Horyzontów, firma T-Mobile. Bez dwóch zdań udało im się skomponować tak zgrabną ekipę, że tych kilkadziesiąt godzin w stolicy Dolnego Śląska zleciało błyskawicznie, więc żal z powodu wyruszenia w drogę powrotną był podwójny. Piszę to dlatego, byście wybierając się na podobne filmowe przygody, nie zapomnieli zawsze zabrać kogoś, z kim wspólnie moglibyście zachwycać się filmami świetnymi i wyśmiewać te słabe. Samemu możecie nabawić się tylko depresji, zwłaszcza, gdy w głównej sali kinowej festiwalu przez pomyłkę zagrają tak badziewną opowieść jak...
Zjednoczone Stany Miłości
Po prostu nie da się opisać słowami, jak strasznie fatalne jest najnowsze "dzieło" Tomasza Wasilewskiego. Prawdopodobnie najbardziej oblegany film festiwalu (kolejka miała kilka serpentyn, a walka o miejsca trwała jeszcze podczas pierwszej pokazywanej na ekranie sceny - zresztą jedynej strawnej), okazał się śmierdzącym jajem, z którego jeszcze podczas seansu zaczęli wychodzić widzowie. W kuluarach usłyszałem, jak jeden z widzów podszedł wręcz do zadowolonego z siebie reżysera, spojrzał mu w oczy i słowem "żenada" podsumował to, co właśnie zobaczył na ekranie. Żałuję, że nie byłem świadkiem jego reakcji na tę jakże znakomitą recenzję tworu, który nawet nie sposób nazwać pełnoprawnym filmem.
Przypłynąwszy na fali niemieckich zachwytów do Wrocławia paszkwil z każdą kolejną minutą projekcji budził tylko negatywne odczucia - od niedowierzania, przez konsternację, na zażenowaniu, oburzeniu i depresji skończywszy. "Zjednoczone Stany Miłości" opowiadać miały jedną historię czterech kobiet pragnących miłości, a w rzeczywistości opowiadają cztery oddzielne, niemal całkowicie oderwane od siebie, wywołujące wyłącznie myśli samobójcze anegdoty, z których widzowie zapamiętają głównie pomarszczony naturalizm z jakim przedstawiono nagie emerytki z RFN-u, dyndające tu i ówdzie przyrodzenia polskich aktorów oraz scenę zmywania mokrą szmatą spermy z brzucha nieprzytomnej kobiety, nad którą chwilę wcześniej masturbował się fotograf o aparycji Chucka Norrisa.
Film Wasilewskiego szczerze radzę omijać jak najszerszym łukiem, a aktorom zaangażowanym w tę przepaloną filtrami produkcję zmienić agentów lub czytać scenariusze przed podpisaniem kontraktu. Chociaż w przypadku tej nieposkładanej, żenującej karykatury polskiej szkoły filmowej, scenariusza nie widział pewnie nawet reżyser. Tylko co w takim razie nagrodzili na Berlinale Niemcy? Dobre pytanie, na które odpowiedzi próżno szukać wśród pozytywnych recenzji zblazowanych krytyków, spuszczających się nad nieprzytomną personifikacją rodzimej kinematografii, niczym wspomniany w poprzednim akapicie fotograf w jakże bardzo symbolicznej scenie.
Powyższe obejrzałem, myśląc, że w życiu (a w zasadzie w jednym dniu) nie zobaczę już niczego gorszego, niż...
Neon Demon
...który z powodzeniem może walczyć o miano największej pretensjonalnej szmiry w historii kina. Zachwycony estetyką trailera, podobnie jak reszta widzów zgromadzonych sobotnim południem w kinowej sali, spodziewałem się zbiorowego orgazmu. Niestety bardzo szybko okazało się, że przed ekranami zgromadziliśmy się w ramach dwugodzinnej defekacji duńskiego reżysera. Czego w tym filmie nie było! Nadęta symbolika, irytująca muzyka, oślepiająca estetyka - w tym wszystkim skąpane były sceny nekrofilskiego lesbijskiego seksu, oddawania moczu w blasku księżyca, zjadania sparaliżowanej nastolatki, wymiotowania jej gałki ocznej oraz totalnie niezrozumiałego zjadania rzeczonych wymiocin.
Nie drodzy czytelnicy, nie wymyślam tego. Całość wyglądała niczym napompowana produkcja postaci granej przez Willema Dafoe w "Jasiu Fasoli na wakacjach", tyle że tam nikt nie masturbował się ręką leżącego w kostnicy trupa, ani też nie skłaniał ku kanibalizmowi. Nicolas Winding Refn nakręcił swój film po to tylko chyba, by pokazać, że w swojej dyskotekowej estetyce jest w stanie nadać uroku nawet wspomnianym wyżej zwyrodnieniom. Uprzedzając pytanie, nie jest. Tego się po prostu nie da oglądać. I chociaż trudno w to uwierzyć, "Neon Demon" i tak jest filmem bez porównania lepszym niż otwierające to zestawie "Zjednoczone Stany Miłości". A przynajmniej na swój sposób sympatyczniejszym.
A jeśli już sympatycznych zwyrodnieniach jesteśmy, nie sposób nie wspomnieć tu o filmie...
Służąca
...czyli najnowszym filmie Park Chan-Wooka, ekranizacji rozgrywającej się w wiktoriańskiej Anglii powieści "Złodziejka" Sary Waters, na potrzeby ruchomych obrazów przeniesionej do okupowanej przez Japończyków Korei. Będąc fanem twórczości reżysera odpowiedzialnego za słynną Trylogię Zemsty, po "Służącej" spodziewałem się kolejnego naginania granic. I nie pomyliłem się. Tym razem jednak zamiast wizualnej maestrii w pokazywaniu przemocy, dostałem gęste od zwrotów w akcji kino, które znakomicie bawi się z widzem, a które przy okazji wręcz nuży maestrią w portretowaniu lesbijskich namiętności. Kiedy zapowiadało się, że "Służącą" ocenię na bardzo mocną dziewiątkę, dostrzegłem, iż reżyser jakby zatracił się w pokazywaniu bardzo ostrych scen damskiego seksu, nieco studząc mój entuzjazm do wychwalania filmu w całej okazałości.
Nigdy nie przypuszczałem, że nasycenie jakiejkolwiek produkcji z tak urodziwymi aktorkami kipiącymi od namiętności kilkunastominutowymi fragmentami prezentującymi wyłącznie ich stosunek uznam za zarzut. Niestety w tak znakomicie rozpisanym thrillerze kostiumowym, mocno erotyczne sceny po prostu zaburzają rytm. A kiedy dodamy do tego fakt, iż rozwój ekranowych wydarzeń pokazywany jest z perspektywy aż trojga różnych bohaterów, niektóre fragmenty zmuszeni jesteśmy oglądać przynajmniej dwa-trzy razy.
Trzeba oddać twórcy, że sprawił iż widzowie mają na czym zawiesić oko (i nie piszę tu tylko o rozebranych dwudziestokilkulatkach), ale nadmierne rozwodzenie się nad wybujałą seksualnością kobiet i fascynacją dewiacjami wśród postaci męskich, nieco psuje ten naprawdę wciągający obraz. Pornografię zdecydowanie lepiej (i bez porównania bezpieczniej) jest oglądać w domowym zaciszu, aniżeli w wypełnionym po brzegi kinie. Wystarczyłoby skrócić kilka faktycznie zbędnych fragmentów, część dominującego erotyzmu raczej sugerować, niż otwarcie pokazywać, a otrzymalibyśmy prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów roku.
Na miano takiego zasłużył jednak z całą pewnością...
Mustang
...czyli nominowana do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej historia pięciu sióstr, które po śmierci rodziców wychowuje babcia i wujek. Wybrałem się na to odczuwając instynkt stadny - jeszcze 15 minut przed seansem w ręku trzymałem bilet na film o tańcu (nie pytajcie), ale jako że przeważająca większość wrocławskiego turnusu wybierała się na "Mustanga", postanowiłem do niej dołączyć. Jakże dobra była to decyzja!
Żartowałem przed seansem, że najlepszym elementem tej międzynarodowej koprodukcji będzie najprawdopodobniej tytuł. Dość infantylnie zastanawiałem się też, ile osób idąc w ciemno (to ja) pomyśli, że to film o koniach czy samochodach (to nie ja). Do tej pory nie wiem, dlaczego film nazywa się tak jak się nazywa (w chwili pisania tego tekstu nie miałem internetu, a przy publikacji nie chciało mi się już sprawdzić - skoro naTemat może, mogę i ja), jednak tytuł jest w tym wszystkim najmniej ważny. A najważniejsza jest historia.
Prosta, mocno osadzona w tureckiej, zdominowanej przez mężczyzn rzeczywistości. W niej też próbują się odnaleźć dorastające siostry, niemogące pogodzić się z faktem, iż z każdymi kolejnymi urodzinami stają się coraz większymi więźniami tego dość chorego patriarchalnego społeczeństwa. Każda kolejna ich próba cieszenia się z dzieciństwa czy młodości kończy się coraz większym ograniczeniem swobód symbolizowanym zamykaniem bram, stawieniem płotów czy montowaniem w oknach krat - oczywiście wszystko dla bezpieczeństwa głównych bohaterek.
Smutny i strasznie dojmujący jest to film, ale ogląda się go z rumieńcami na twarzy. Zdecydowanie warto się z nim zapoznać zwłaszcza w kontekście coraz bardziej radykalizującego się państwa ze stolicą w Ankarze.
Reasumując
Powyższy śródtytuł nie jest niestety jednocześnie tytułem filmu pokazywanego we Wrocławiu (ale przyznajcie, brzmi znakomicie), a jedynie ostatnim słowem tego smutnego niczym wyraz twarzy łowcy Pokemonów z wyczerpaną baterią wpisu. Tak jak na każdym festiwalu, tak i na Nowych Horyzontach, można spotkać filmy zarówno zdumiewająco dobre, jak i zatrważająco wręcz słabe. I tylko udział w całym wydarzeniu może dać odpowiedź, czy dana edycja należeć będzie do tych bardziej, czy mniej udanych. W dobrym towarzystwie jednak da się radę przebrnąć nawet przez najbardziej śmierdzące filmowe szambo. Przede wszystkim właśnie dlatego przed wyruszeniem w drogę, cytując klasyka, musicie zebrać drużynę. I trzymajcie się jej zwłaszcza na filmach Wasilewskiego.